„... Wiliam objął drżącymi rękoma jej omdlewającą kibić. Luiza
słabo uniosła powieki, wpatrując się w twarz ukochanego. Usta mężczyzny
zbliżyły się niebezpiecznie do jej alabastrowej szyi...”
Nagły brzęk przewracanej
cukiernicy zakłócił spokój lipcowego popołudnia.
– Tego już za wiele! – powiedziała
z rozdrażnieniem pani Matylda. Joanna wzdrygnęła się, dopiero teraz zauważając
rozsypany cukier i z trudem wróciła myślami do rzeczywistości. Spłoszona
spojrzała na matkę, napotykając jej poirytowany wzrok.
– Tak dalej być nie może. Ludwiku,
spójrz na nią. Na ten rozbiegany wzrok i ubrudzony obrus. Powiedz mi, jaki
kawaler marzyłby o takiej narzeczonej? Przecież to rozpacz. Płacz i zgrzytanie
zębów.
Pan Ludwik z pewnym wysiłkiem
oderwał się od wyśmienitej zupy grzybowej. Nastroszył wąsy i wyprostował
plecy. Wyraźnie czuł, że wymaga się od niego zajęcia stanowiska w kwestiach,
które absolutnie go nie interesowały, ale którymi jako głowa rodu musiał się
czasem zająć, by nie utracić autorytetu. Spojrzał na żonę, licząc, że samo
zwrócenie na nią uwagi pobudzi ją do dalszej przemowy, pomagając mu lepiej
zorientować się w istocie stawianego przed nim problemu. Strategia ta rzadko go
zawodziła.
– Spójrz na jej zaczerwienione
policzki i oczy. Znów podbierała te idiotyczne romansidła podkuchennym. Pewnie
teraz czeka na rycerza czy bandytę, który miałby ją unieść z tego domu na swym
wiernym rumaku. Popatrz tylko na to bezmyślne spojrzenie – ani minuty nie poświęciłaby
zastanowieniu się nad tym, jak coś takiego wpłynęłoby na jej i naszą reputację.
Obserwuj, jak jej oczy wypełniają się łzami, a nos zaczyna się śliniaczyć.
Obraz nędzy i rozpaczy, ot co.
– Moja droga, obawiam się, ze
choć trafnie opisujesz sytuację, stawia cię ona w bardzo złym świetle. Toć
matka jest odpowiedzialna za wychowanie swej córki, nie kto inny – zauważył
ostrożnie pan Ludwik. Pani Matylda zbladła, by następnie poczerwienieć.
Ogromnym wysiłkiem woli zdusiła emocje. Pasje i sceny nie przystały kobiecie o
jej wieku i pozycji.
– Ludwiku! Spójrz na jej
starszych braci i siostry, wszyscy ustatkowali się, przynosząc chwałę rodzinie.
Ale ona? I anioł miałby problem z wychowaniem tego feralnego dziecka, wszystko,
co do niej powiesz, wylatuje natychmiast drugim uchem. Panna ta nie ma ani
jednego talentu, ani jednej przydatnej umiejętności! Mężu mój, wybacz, ale
muszę to powiedzieć – poddaję się. Po siedemnastu latach ciężkiej pracy nad jej
charakterem, nie mam już sił ni pomysłów.
Przy stole zapadło ciężkie
milczenie, przerywane jedynie cichym chlipaniem Joanny. Pan Ludwik ciężko
westchnął i zmarszczył brwi.
– Cóż, nie zamierzałem dzielić
się z wami tą wiadomością, bo i po co obciążać tym wasze śliczne główki...
Otrzymałem w zeszłym tygodniu wiadomość o śmierci rządcy w naszym wiejskim
majątku. Od dawna słabował, lecz miałem nadzieję, że zdążę mu znaleźć godnego
następcę. Początkowo zamierzałem wysłać tam Marcina, ale w tej sytuacji... Jedynie
zderzenie z rzeczywistością i ciężka praca mogą uleczyć duszę i wzmocnić
słabowity charakter. Ten cieplarniany kwiat dość już tkwił pod kloszem. Pojedzie
do Bożejewa i albo nauczy się wszystkiego, co panna umieć powinna, albo zemrze
próbując, w obu przypadkach przynosząc ulgę rodzinie.
Pani Matylda głośno wciągnęła powietrze.
– Ludwiku, to nie wypada...!
– Trudno. Wierzę, że próbowałaś
już wszystkich zgodnych z konwencją metod, by wykreować ją na młodą damę. To
nasza ostatnia nadzieja.
– Ale..
– Rzekłem!
Joanna szeroko otworzyła oczy.
Bożejewo? Przecież... przecież to jest na końcu świata! W kompletnej głuszy!
Jęknąwszy cicho, zemdlała.
* * *
Obudziło ją wrażenie ogólnego
dyskomfortu. Wszystko się trzęsło, ponadto czuła w członkach nieprzyjemne
odrętwienie. Ból głowy rozsadzał jej czaszkę. Nagłe zrozumienie wprawiło ją w
niekłamane przerażenie. Była w powozie! Wywozili ją na wieś! Samą, samiutką!
Joanna poczuła, że ma ochotę się rozpłakać.
Pomyślała z goryczą o swoim
starszym rodzeństwie. Gdyby tylko mogła być taka jak oni... Jej siostry zawsze
wiedziały, co powiedzieć i jak się zachować, ściegi ich robótek ręcznych
były zawsze perfekcyjnie równe, potrafiły też bezbłędnie zagrać po dziesięć
popularnych melodii na klawesynie. Niestety, im bardziej Joanna starała się
sprostać surowym wymaganiom rodziców, tym większą porażkę ponosiła. Ostatecznie
przestała nawet próbować, skupiając się głównie na tym, by być jak najbardziej
niewidzialną. Pani Matylda jednak z iście nadprzyrodzoną mocą pojawiała się w
najbardziej dla Joanny ambarasujących momentach.
Prawdziwą jej zgubą były jednak
książki.
Czytała namiętnie wszystko, co
wpadło jej do rąk. Ponieważ ani pani Matylda, ani pan Ludwik nie gustowali w
tym typie rozrywki, najczęściej wybłagiwała bądź podkradała zaczytane tomy
służbie. Przeżyła w ten sposób milion romansów, zwiedziła milion światów.
Lektura wpłynęła znacząco na jej wyobrażenie o świecie i ludziach, na jej marzenia.
Najczęściej zdarzało jej się marzyć o przystojnym brunecie z różą bądź
sztyletem w zębach, z brylantyną we włosach, który zakradłby się do jej
sypialni, by ją wykraść i zmienić przewidywalną do bólu przyszłość. Czasem
śniła na jawie o niewinnym młodzieńcu o złotych lokach, który ujrzawszy ją na
ulicach Białegostoku, utraciłby zmysły trafiony nagłą strzałą amora. Błagałby o
jej rękę klęcząc wśród wdeptanych w błoto piór kurczęcych, rzucając do stóp jej
rodziców dokumenta potwierdzające niebotyczną wysokość jego majątku. Czyż
jednak istniała jakaś inna droga dla panny z dobrego domu niż bogate
zamążpójście?
Joanna westchnęła, a w westchnięciu
tym zmieściło się całe nieszczęście jej siedemnastoletniego żywota. Szanse na
spełnienie swoich rojeń miała doprawdy minimalne. Jej uroda nie rzucała na
kolana, a choć w jej żyłach płynęła krew ośmiu pokoleń rodowej szlachty, nie
była ona poparta interesującym posagiem. Niczym nie wyróżniała się na tle
pozostałych białostoczanek. Niczym pozytywnym.
Wyjrzała przez okno powozu.
Zaczynało zmierzchać, a to oznaczało, że są już blisko rodzinnego majątku.
Folwark w Bożejewie był pamiątką po lepszych czasach. Teraz dochody były niemal
równe kosztom utrzymania go. I ona ma tym zarządzać...? Chyba faktycznie
przyjdzie jej umrzeć wśród pól i parobków.
Powóz zatrzymał się przed głównym
wejściem. Na Joannę czekały już dwie osoby, wychudły mężczyzna o ponurym
spojrzeniu i zażywna kobieta w średnim wieku. Żadne z nich nie miało
szczególnie zadowolonej miny.
– Witaj, panienko – odezwał się
mężczyzna skłaniając głowę w suchym ukłonie. – Nazywam się Alfred i jestem
majordomusem tego domu. A to pani Madejowa, kucharka. Proszę za mną, na pewno
jest panienka zmęczona po podróży. Zaprowadzę panienkę do sypialni.
Joanna odniosła nieprzyjemne wrażenie, że oboje taksują ją
spojrzeniem i wyraźnie nie podoba im się to, co widzą. Spuściła wzrok i
powiedziała cicho.
– Bardzo przyjemnie mi was
poznać. Istotnie, podróż była szalenie męcząca. – Nerwowo poskubała rękaw swego
płaszcza. Alfred odwrócił się i wkroczył do budynku, woźnica zaś zaczął wnosić
bagaże. Sypialnia znajdowała się na pierwszym piętrze starego dworku.
– Życzę spokojnej nocy –
powiedział Alfred tonem, który mógł świadczyć o trapiących go korzonkach, po
czym znikł w mroku korytarza. Joanna rozejrzała się po swym nowym pokoju.
Wytarte lamperie zdobiły ściany
scenami z polowań. Nad łóżkiem zwisał baldachim z ciężkiego aksamitu, tu i
ówdzie wygryzionego przez mole. Wyjrzała przez okno, lecz mgła uniemożliwiała
jej podziwianie krajobrazu. Z westchnieniem podeszła do toaletki i obmyła twarz
i ręce z podróżnego kurzu. Opadła na łóżko. Podświadomie spodziewała się,
że pościel będzie zimna i wilgotna, jednak służba dobrze przygotowała się na
przybycie nowej pani. Zapach krochmalu ukołysał Joannę do snu.
3 komentarze:
"ustatkowali się przynosząc chwałę rodzinie" "który ujrzawszy ją na ulicach Białegostoku utraciłby zmysły trafiony nagłą strzałą amora. Błagałby o jej rękę klęcząc" Z racji tego, że znawca interpunkcji ze mnie żaden,a ostatnio trafiłam na jakieś dziwne zasady, jeśli chodzi o stawianie przecinków, więc teraz się trochę boję wymieniać błędy xd dlatego sięgnęłam do http://so.pwn.pl/zasady.php?id=629779 :)
W każdym razie, mhohoho, PIERWSZA! Nie wiem - cieszyć się, nie cieszyć?
Nie cieszyć.
Rzadko zdarza mi się trafić na tekst, przy którym, to się uśmiecham, to smutnieję, to czytam z nieodpartą ciekawością. Podobają mi się realia, które stworzyłaś, postaci, które miały swoje pięć minut i wykorzystały je genialnie, by się wbić w moją wyobraźnie, i uśmiechnąć - świetnie rozrysowani.
Ogólnie "Panna z Bożojewa" ma szansę mnie urzec:D
Dziękuję za zwrócenie uwagi, masz, oczywiście, rację. Przecinki to ZUO. Mam nadzieję, że pozostałe odcinki też ci się spodobają :))
56 yr old Systems Administrator II Zebadiah Josey, hailing from Keswick enjoys watching movies like ...tick... tick... tick... and Vehicle restoration. Took a trip to Rock Art of the Mediterranean Basin on the Iberian Peninsula and drives a Navigator. zajrzyj tutaj
Prześlij komentarz