Drylowanie wiśni całkowicie wypełniło dwa
następne dni. Część przetworów przeznaczona została na handel, a część schowana
do spiżarki, by osłodzić długie zimowe wieczory. Ostatnie słoje zawekowano w
sobotni wieczór, by w niedzielę, jak Pan Bóg przykazał, móc oddać się zadumie i
modlitwie. Z samego rana podstawiono powóz, by Joanna mogła się dostać do
wiejskiego kościółka. Dzień był pogodny i dziewczyna z zachwytem podziwiała
widoki. Kościół na wzgórzu był widoczny z daleka, ciemny brąz drewnianych ścian
przyjemnie komponował się z zielenią drzew i ciepłym złotem pól. Lipy rosnące
wzdłuż drogi przepuszczały promienie słońca, barwiąc ją świetlistymi plamami. Gdzieś w oddali było widać kilka owiec, na widok
których dziewczyna zmarszczyła brwi. Miała wrażenie, że powinna o czymś
pamiętać, ale konkretna myśl wymykała się z jej zasięgu. Ostatecznie zaniechała
wysiłków, bo oto byli już przy bramie. Z bliska kościół wydawał się być bardzo
przytulny, ze skromną dzwonnicą, otoczony małym, zadbanym cmentarzem. W środku
zebrała się już większość wiernych, kątem oka Joanna dostrzegła też służbę z
Bożejewic zajmującą tylne ławki. Jej, jako szlachciance, przysługiwało
miejsce w pobliżu ołtarza. Uważnie wsłuchiwała się w słowa księdza, staruszka o
dobrotliwym wejrzeniu. Kazanie przypadło jej do gustu, pozbawione było
pompatyczności i przesadnego rozegzaltowania, w które często popadał
białostocki kanonik. Widać było, że duchowny
dobrze zna swoje owieczki i kieruje do nich takie słowa, które znajdą
najkrótszą drogę do ich serc i zainspirują ich do życia w chrześcijańskim
duchu.
W pewnym momencie
odniosła wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Rzuciła dyskretne spojrzenie znad
modlitewnika. Jakiś mężczyzna niemal przewiercał ją wzrokiem. Joanna poczuła
wzburzenie, nie spotkała się dotąd z tak ostentacyjnym pogwałceniem etykiety,
zwłasza w domu bożym. W dodatku w wyrazie twarzy tego człowieka było coś, co ją
peszyło, przypominał jej sokoła wypatrującego zajęcy. Jego wyrazista uroda z
pewnością budziła zainteresowanie innych panien, lecz była zdecydowanie zbyt
drapieżna jak na gusta Joanny. Zdegustowana nachalnością mężczyzny, opuściła
wzrok i nie rozglądała się już więcej.
Podróż powrotna minęła błyskawicznie. Dzień był tak piękny, że żal było siedzieć w domu.
Joanna spakowała do kosza bułeczki, pomidory i księgę rodu, po czym poszła na
poszukiwanie przyjemnego miejsca do oddania się snom na jawie. Wkrótce znalazła ławkę pod wierzbą płaczącą, której
długie gałęzie unosił wąski, lecz bystry strumień. Dziewczyna usadowiła się wygodnie pod drzewem i zaczęła
czytać.
„...
Oscar świętował z nami zrękowiny, lecz nie doczekał zaślubin. Miast słać
doczesną jego duszy siedzibę przez morza i na niepewny los w sposób ten skazywać,
złożyliśmy go przy kościele, by siostra czułą ręką mogiłę oporządzać mogła. Żal
ogromny położył się cieniem na weselisku, które po prawdzie na stypę bardziej
wyglądało. Lecz wola zmarłego rzecz święta, przeto nie czekaliśmy roku pełnego,
by votum poczynić. Inge urodą przyćmiewała wszystkie panny, a smutek głęboki
czynił jej oczy migotliwymi jako gwiazdy. Fiolet sukni podkreślał srebro jej
włosów, zdało się, że to nie dziewka śmiertelna, lecz anioł prawdziwy między
ludźmi kroczy... ”
„...
Znów z myślami toczę walkę beznadziejną, przed Bogiem się korząc i o pomoc
niebiańską modły wznosząc. Inge... Teraz dopiero pojmuję jak niewieścia uroda
potrafi zmącić umysł. Czy zawsze była taka, a jam jak ślepiec gładkim licem
omamion, nie dostrzegłem niczego? Czy widzieć nie chciałem... Panna jak
malowanie, ale pod ramą złoconą – pustka, miraż. Mógłbyś usadzić lalkę w
pokoju, ustroić ją w szaty i dać życia pozór, i tyleż byłoby z niej pożytku.
Rozmowami z jej bratem pochłonięty nie dostrzegłem, iż ona sama wtrąca się z
rzadka, w nieśmiałości i skromności przystającej niewieście powodów tego
upatrując. Teraz, gdy Oscara nie stało i uwagą niepodzielną jąłem obdarzać swą
bogdankę, jawi mi się jako pusta skorupa, rama bez obrazu, ciało rozumu
pozbawione...”
„... Inge
brzemienna rozwiązania oczekuje, a ja lękam się własnych myśli. Śmierci życzyć
swej oblubienicy to grzech ciężki, lecz to tylko mogłoby mnie z pułapki tej
salwować. Dożyć żywota z bezwolną kukłą... Jeno myśl o dziedzicu pozwala mi
resztki zmysłów zachować. Na domiar złego mór rzucił się na owce i pół stada
wyrezał.... ”
Na tym pamiętnik się urywał. Joanna oderwała
się od tekstu wstrząśnięta. Doprawdy, nie takiego zakończenia baśniowej
historii miłosnej oczekiwała. Sprawdziła drzewo genealogiczne z tylnych
stronic. Inge faktycznie urodziła dziedzica, Witalisa, w 1670 roku, ale nie
umarła przy porodzie. Dożyła czterdziestki, o kilka miesięcy przeżywając
Łukasza.
Następne strony były zapisane pismem bardzo
drobnym, jakby ktoś podświadomie próbował ukryć treść swojej opowieści.
„...
Ojciec dali mi ważną lekcję w życiu, by nigdy nie kierować się afektem, lecz
zawsze rozumem. Widzialem, jak afekt zrujnowal życie jego i matki, wiec gdy sam
zacząłem w snach widywac pannę Krysię, która prócz urody nie posiada ni rozumu,
ni majątku, wiedziałem, że czas temu przeciwdziałać i odpowiedniej partii
szukać. Owce mór wybił już niemal doszczętnie. Znaleziono mi oblubienicę, pannę
starą, lecz majętną. Dwór majątku potrzebuje, a panna Florentyna tytułu, tedy
interesy nasze zbieżnymi będąc, pogodzić łatwo... ”
„...
Czasem jeszcze czuję żar i słabość na myśl o Krysi, lecz sentymenta takie
przystoją płci niewieściej, a nie dziedzicowi. Muszę myśleć o utrzymaniu
majątku i przedłużeniu rodu... ”
„...
Ślub odbył się sprawnie, lecz owiec nie dało się już odratować. Coby zarazę
oszukać, len na pastwiska zaprowadziliśmy. Cokolwiek wybiło żywinę, roślin póki
co, Boże uchowaj, nie rusza. Co ciekawe, stado pana Ostrzalskiego, sąsiada
naszego, pomoru uniknęło. Może to kara za grzechy przez nasz ród
popełnione...”
„... Oto
wreszcie, po czterech latach od zaślubin, dziedzicaśmy się doczekali. Nadzieję
już traciłem, wiek poważny Florentyny na uwadze mając, kuzynostwa po świecie
szukałem, by po mojej śmierci majątek przejęli, lecz oto okazuje się, że
niepotrzebnie. Dziecię otrzymało imię Onufry, po ojcu mej żony... ”
„...
Gdy Florentyna wyjechała na tydzień by w pogrzebie swej matki uczestniczyć,
nieoczekiwanie wielki odczułem smutek. Niezauważenie jej towarzystwo poczęło
sprawiać mi przyjemność, bo wcale bystry ma umysł i miły charakter. Po raz
kolejny utwierdziłem się, że nie afekt, a rozum
widzien być wszelkich działań motorem... ”
„... Syn
nasz chowa się pięknie nad podziw. Florentyna wiele uwagi i miłości mu okazuje,
najlepsze guwernantki dobierając własną ręką. Czasem pobłażliwość jej nie w
smak mi, lecz takie już jest matczyne serce – po to zresztą jest ojciec dziecku
potrzebny. Mimo iż znak czasu odbił się wyraźnie na obliczu mej żony, tak
zgodnym stadłem jesteśmy, że nigdy nie zmieniłbym podjętej ongiś decyzji... ”
Joanna zadumała się nad słowami Witalisa. W
romansach, które podkradała kuchennym, zawsze prawdziwa miłość była stawiana na
piedestale, jako wartość absolutna, gwarant wszelkiej szczęśliwości. Zbrodnie
czynione w afekcie były wybaczane, a po ślubie, poprzedzonym dla efektu serią
prób i nieszczęść, wszyscy żyli długo i szczęśliwie. Jeśli zaś jedno z
kochanków umierało, drugie ulegało przemianie duchowej, oddając swe życie i
usługi społeczeństwu, i nigdy, przenigdy, nie zakochując się ponownie.
Prawdziwa miłość mogła się trafić w życiu tylko jeden raz.
To, co teraz przeczytała kłóciło się z jej
wyobrażeniem świata. Nigdy nie sądziła, że aranżowane małżeństwa mogą być tak
naprawdę szczęśliwe. Przykład Witalisa jednak był żywym dowodem, że prawdziwe
życie często różni się od tego z opowiadań. W zasadzie, na tym właśnie opierała
się cała nadzieja Joanny na udane zamążpójście. Czuła, że jest o wiele bardziej
podobna do Florentyny, niż do Inge. Nie miała złudzeń, co do własnej urody –
żaden z niej był świetlisty anioł. Włosy i oczy miała po prostu brązowe, w
najpospolitszym z odcieni, a twarz nijaką, ani brzydką, ani ładną.
Czasem, gdy zachodzące słońce nadawało
wszystkiemu żywszych kolorów, lubiła sobie wyobrażać, że warkocz jej nabiera
barwy mahoniu. Niestety, nawet wtedy cichy głos zdrowego rozsądku miast
rozstrząsać własne niedoskonałości, polecał raczej zagłębić się w studium urody
jakiejś książkowej heroiny. Jej brąz był
zwykłym brązem i należało się z tym pogodzić.
Nadejście Franka wyrwało ją z rozmyślań.
Zbliżał się szybko, chowając coś za pazuchą.
– Wszędzie panienki szukałem! Proszę! – Wyjął
spod kapoty małe zawiniątko i położył je na kolanach dziewczyny. Spod szmatki
coś popiskiwało cicho, gramoląc się na świat. Po chwili bure kociątko obdarzyło
Joannę zamglonym spojrzeniem, którym momentalnie zdobyło jej serce.
– Jest piękny! – wykrzynęła w zachwycie.
– W zasadzie to piękna. Tak sobie pomyślałem,
że skoro panienka do psów nie wyzwyczajona, to można by
od kota zacząć.
– Jak się nazywa? – spytała, delikatnie
muskając futerko zwierzątka.
– To już panienka musi zadecydować. Jak
panienka chce, to mogę zbudować kładkę, po której kocisko będzie mogło wchodzić
przez okno do sypialni.
– Świetny pomysł. Och, dziękuję! – Z ogromną
sympatią spojrzała na chłopca szczerzącego zęby w szerokim uśmiechu.
– Tylko nie wiem, co Madejowa będzie myśleć o
kocie w sypialni panienki – zafrasował się Franek. Joanna ucieszyła się, mając
wreszcie okazję dowiedzieć się czegoś o zastanawiająco pewnej siebie gospodyni.
– Jak to się stało, że Madejowa wszystkich
rozstawia po kątach? Gospodyni w Białymstoku nigdy nie poważyłaby się tak do
mnie odzywać – zauważyła.
– To panienka nie wie? Mówi się, że to ona
wychowała obecnego pana Bożejewskiego, a poprzedniego od śmierci
zratowała. – Po raz kolejny Joanna odczuła ogrom
swej niewiedzy. Ojciec jej nigdy nie wspominał ani o swoich rodzicach, ani o
swojej historii, więc dziewczyna nie podejrzewała, że w jego życiorysie kryją
się jakieś tragedie. Często bywał rozkojarzony i nie zwracał uwagi na sprawy
domu tak długo, jak nie musiał, lecz Joanna sądziła, że jest to powodowane jego
charakterem, a nie okolicznościami w jakich się znajdował. Co tak naprawdę
wiedziała o własnych rodzicach? Jacy byli i co wpływało na ich zachowanie?
Miała wrażenie, że do tej pory ktoś chował jej umysł za zasłoną, i że dopiero
teraz, kiedy sięgnęła spojrzeniem dalej niż na czubek nosa, zaczyna widzieć
pewne sprawy wyraźniej.
Ruszyli w stronę domu, idąc wzdłuż strumienia,
mijając po drodze ciemny modrzewiowy zagajnik. Franek przyspieszył kroku.
– Złe to miejsce. Ludzie mówią, że tu diabeł po
nocy szaleje. Mówi się, że kiedyś jeden z dziedziców jechał tędy na swej
ukochanej klaczce. Wtem szatan wstąpił w jej ciało, zaczęła wierzgać i pianę
toczyć z pyska. Zrzuciła dziedzica, stratowała go, a potem... obrała mu twarz z mięsa. Ksiądz wyświęcił zagajnik i postawił krzyż, ale następnego dnia krucyfiks
zniknął. Dzień po dniu stawiał krzyże, a one noc po nocy znikały. Jednej nocy
postanowił zostać przy krzyżu, by Złego odstraszyć. Wziął ze sobą różaniec,
wodę święconą i modlitewnik. Nad ranem nie znaleziono ani księdza, ani krzyża.
Następny ksiądz powiedział, że to gusła, i nawet się do zagajnika nie zbliżał.
Niech panienka spojrzy, wszędy wokół drwa ścięte, by dla pola miejsce zrobić,
ale ten zagajnik wciąż stoi, w samym środku. Mam dreszcze, gdy tędy przechodzę.
Joanna przeżegnała się i również
przyspieszyła kroku. Nikt nie wspominał o szatańskich koniach w tych
fragmentach księgi, które przeczytała, więc do strasznego zjawiska musiało
dojść albo wcześniej, albo później. Musiała wreszcie przeczytać księgę od
początku do końca, a nie skakać po kartach jak szalona pchła. Trudno, historia
jej rodziców będzie musiała poczekać, zacznie uczciwie od tego, co spisał
Jakub. O ile uda jej się wymknąć z łapsk Madejowej, która niechybnie już ma dla
niej uszykowaną jakąś robotę. A pomyśleć, że kiedyś jej się wydawało, że wieś to nudne miejsce...
3 komentarze:
"wychodząc z pokoju powiedziała jeszcze"
"heroiny.." "jakąś robotę . " gdzieś jeszcze też wkradła się niezgrabna szpacja.
24 razy czasownik być w tak krótkim tekście:O Osobiście mnie to poraziło, zważywszy na fakt, że wcześniej tego nie było.
Ogólnie współczuję Oscarowi, że nieumiejętnie dobrał sobie żonę, dobrze, że chociaż powiła dziedzica:) Florentyna za to mnie ujęła^^
A cóż to za młodzian, który tak bacznie spoglądał na naszą Joaśkę? Będzie próbował amorów?:D Franek i jego kot są uroczy!
To wszystko wina pana Paska :D Stylizacje ryją mózg. Postaram się to jakoś usprawnić w wolnej chwili :))
O, Pan Pasek, pamiętam go jeszcze z liceum, nawet fajnie się czytało jego twórczość, ale i tak jeśli chodzi o barok w Polsce, to moje serce skradł Morsztyn, biorę go z całym jego marinizmem^^
Prześlij komentarz