List był tak niepozorny, że nieomal został
przeoczony, kiedy spłynął ze stosu dokumentów na podłogę. Na szczęście
argusowemu oku Madejowej niewiele mogło umknąć, podniosła więc brązową kopertę
i od razu ją otworzyła. Gdyby ktoś obserwował teraz groźną kucharkę,
zauważyłby, jak nastroszone brwi najpierw marszczą się, by po chwili unieść się
w oznace wielkiego zdziwienia. Nikt jednak tego nie robił, toteż nikt nie mógł
przygotować Joanny na tę wiadomość: rodzice jadą z wizytą.
Dlatego właśnie Joanna, po usłyszeniu
hiobowych wieści, w pierwszym odruchu uciekła do sadu. Dopiero gdy wbiegła
pomiędzy rzędy drzew, uginające się od słodkich jabłek, uświadomiła sobie, że
sama nie wie, co ją tak przeraziło. Najtrudniejszym dla niej było ponowne
spotkanie ludzi, których dopiero co miała okazję ujrzeć w innym świetle i
skonfrontowanie swoich wyobrażeń z przyzwyczajeniami i z rzeczywistością. No i…
po co właściwie tu jadą?
– Madejowa cię pochwaliła – powiedział
Ludwik z zadumą, gdy następnego dnia śniadali wspólnie w jadalni. Matylda
wolała zjeść w łóżku, wymawiając się bólem głowy. Joanna prychnęła w sałatkę,
krztusząc się kawałkiem pomidora. Na szczęście miękkie warzywo łatwo dało się
spacyfikować, i gdy dziedziczka mogła znów normalnie oddychać, wykrztusiła:
– S… łucham?
– Tak, też nie mogłem w to uwierzyć, bez
urazy. Wygląda na to, że zrobiłaś na niej całkiem niezłe wrażenie, choć może to
dlatego, że na początku nie widziała dla ciebie w ogóle żadnej nadziei. To też
bez urazy…
– Nie szkodzi, rozumiem – powiedziała
Joanna z krzywym uśmiechem, myśląc o niektórych ze swych potknięć. Dziwnie się
czuła, siedząc wspólnie znów z ojcem przy jednym stole. Przyjrzała się
sieci zmarszczek przy oczach, imponującym wąsom. Miała wrażenie, że mimo pozorów
spokoju, coś męczy i podgryza seniora rodu od środka. Niespodziewanie poczuła
przypływ odwagi. – Ojcze… zastanawiałam się nad tym od pewnego czasu. Wolałabym
tu zostać. W Białymstoku i tak nie macie ze mnie żadnego pożytku, a tylko
trwonicie na mnie swoje nerwy i majątek, który tutaj mogę chociaż próbować
pomnażać. Po raz pierwszy czuję się za coś odpowiedzialna, po raz pierwszy
widzę jakiś sens w tym, co robię.
– Rozumiem, ale twoja matka… – zaczął
Ludwik z westchnieniem.
– Chce, bym zaczęła się ubierać i
zachowywać odpowiednio do swojego stanu, bym czym prędzej wyszła za kawalera z
przyszłością – bądź przeszłością, byle odpowiednio ozłoconą – i grzecznie
wtłoczyła się w wyznaczoną dla mnie ramkę? – zapytała dziewczyna spokojnie.
Ludwik spojrzał na swą córkę z zadumą. Na
co dzień zgadzał się z opiniami Matyldy, wysoko też cenił sobie święty spokój, jaki
przynosiło życie w zgodzie z połowicą. Tym razem jednak widział w Joannie coś,
czego nie dostrzegał w niej nigdy wcześniej, jakąś dojrzałość i pewność siebie,
jakiej dziewczyna nigdy nie miała. Nie był ślepy, widział, że pobyt na wsi,
zamiast złamać Joannę, wzmocnił ją, dał jej więcej niż wszystkie guwernantki
razem wzięte.
– Nawet gdybym przystał na twoją prośbę...
jak sądzisz, co będzie się działo po mojej śmierci? – Wystarczył jeden rzut oka
na zaokrąglone nagle oczy dziecka, by uświadomił sobie, że Joannie jeszcze
nigdy nie przyszło do głowy, że ojciec mógłby umrzeć. Oczywiście, była świadoma
faktu, że na wszystkich kiedyś przyjdzie kres, ale do tej pory ewentualny zgon
Ludwika był opcją tak odległą w czasie, że wręcz abstrakcyjną. Niespodziewanie
dla siebie, ojciec poczuł przypływ ciepłych uczuć dla tego najmniej udanego,
najsłabiej poznanego ze swoich potomków.
– Dziecko, pozwól, że porozmawiam z tobą jak
z dorosłym człowiekiem. Masz dwóch braci, o siostrach nie wspominając. Po mojej
śmierci to Marek, jako najstarszy, dostanie tę wieś w spadku. Będzie musiał was
oczywiście spłacić, ale to do niego będzie należeć decyzja, co z tobą dalej
zrobić. Co, jeśli grzecznie podziękuje ci za pomoc, ale będzie wolał
samodzielnie podejmować wszystkie decyzje? Przy obecnym stanie majątku pewnie
trzeba będzie spieniężyć nasze białostockie mieszkanie, a Matylda będzie
zmuszona przenieść się na wieś. Jesteś pewna, że po latach swobody będzie ci
łatwo pogodzić się z jarzmem narzucanym przez brata i matkę?
Patrzył, jak w miarę jego słów Joanna coraz
niżej opuszcza głowę i kuli ramiona. Zmarszczył brwi ze zniecierpliwieniem,
podświadomie oczekując tak mu dobrze znanych i nużących szlochów i
desperowania. Ku jego zdumieniu, po chwili ciszy, Joanna wyprostowała się
ponownie i rzuciła mu poważne spojrzenie spod zbielałych od słońca rzęs.
– No cóż – powiedziała, siląc się na
spokój. – Wydaje mi się, że nie mam innego wyjścia, jak tylko naprawić stosunki
z bratem i skupić się nad dochodami Bożejewa tak, by niczego nie trzeba było
sprzedawać.
Ludwik uniósł brew, spoglądając na Joannę z
zainteresowaniem. Nie takiej reakcji się spodziewał. Odchrząknął.
– Zdajesz sobie, mam nadzieję, sprawę z
tego, że w obecnej sytuacji ta wieś przynosi nam więcej zgryzoty niż pożytku?
– Tak, Alfred pokazywał mi księgi.
– I jesteś pewna, że zrozumiałaś, co
widzisz? – Joanna posłała mu zranione spojrzenie, które starczyło za odpowiedź.
– No dobrze, nie sądzę, byś zdołała narobić tu zbyt wielu szkód, zresztą ufam,
że służba powstrzyma cię w krytycznej chwili. – Ludwik pomilczał jeszcze
trochę, niepewny, jak skończyć tę niewygodną dla siebie rozmowę. – Wybacz, ale
czuję, że muszę się przewietrzyć. Kiedyś uwielbiałem spacerować między polami,
słyszałaś już tę niedorzeczną historię o diable w zagajniku?...
Gdy Ludwik wyszedł, Joanna pozwoliła sobie
na jęk pełen frustracji. Dlaczego teraz, kiedy wreszcie znalazła coś, co
nadawało jej życiu jakikolwiek sens, musiała stoczyć prawdziwą walkę o
utrzymanie tego, co inni dostawali bez najmniejszego wysiłku, ot tak po prostu,
rodząc się pierwsi? Marek... Joanna nigdy nie była z nim blisko, nie dość, że
był starszy i nie bawił się z, jak to określał, oseskami, to jeszcze miał
własne, męskie rozrywki, do których siostry ani nie miały dostępu, ani też
szczególnie się o niego nie starały – polowania i politykowanie nigdy ich nie
interesowały.
Nie widziała Marka, odkąd pojechał na
studia prawnicze do Dorpatu, pięć lat temu. Choć ojciec zżymał się, że wybór
syna padł na rosyjską uczelnię, nie mógł odmówić słuszności słowom, że Dorpat
jest najbardziej polskim ośrodkiem akademickim na wschodzie oraz że dziedzicowi
przyda się biegła znajomość prawa w tych niespokojnych czasach. Co prawda Marek
odebrał już dyplom, jednak nie spieszył się z powrotem do domu, praktykując u
co bardziej poważanych radców i samodzielnie pokrywając lwią część swoich
wydatków.
W zasadzie tylko na finansach Joanna
opierała nadzieję na przekonanie brata do swych racji – może gdyby oddała mu
swoją część spadku, pozwoliłby jej zostać tu do śmierci...? Może nawet byłby
skłonny czasem wysłuchać jej rad? Joanna wyobraziła sobie nagle Marka i jego
żonę, zajmujących sypialnię jaśnie państwa, ich liczne dzieci rozsypane wśród
pól jak chabry i maki, oraz siebie samą, skuloną w kącie na poddaszu,
zdziwaczałą starą pannę, której z litości ofiarowano wikt i opierunek.
Przewróciła oczyma, próbując zmienić wizję. Tym razem zobaczyła siebie z
kluczami przy pasie, w jakimś obcym, ciemnym budynku. Tym razem to ona miała na
ramieniu parę zaślinionych niemowląt, a w jej stronę spoglądał groźnie spod
krzaczastych brwi staruch o krzywym krzyżu i złym spojrzeniu, najwyraźniej jej
mąż. Joanna poczuła, że za chwilę niechybnie oszaleje i wybiegła przed dom, za
miedzę i prosto do znanego jej coraz lepiej lasu.
Okrążała właśnie czterdziesty raz polankę
wokół starego dębu, próbując znaleźć najlepsze wyjście z tej niewesołej
sytuacji, gdy z krzaków wypadł machający gorliwie ogonem chart. Joanna
rozpoznała zwierzę bez trudu.
– Diabli nadali...! Idź sobie, myślisz, że
mało mam problemów i jeszcze ciebie potrzebuję? – Bezskutecznie próbowała
opędzić się od biegającego wokół niej z entuzjazmem psa. – No idź już, zanim
przywleczesz tu kogoś za sobą! – Z zarośli wyłoniła się sylwetka mężczyzny
opierającego się ciężko o kij. – No nie mam dziś szczęścia – wyrwało się
Joannie, zanim zdążyła pomyśleć, co mówi. Nowo przybyły skrzywił się wyraźnie.
– Nie wiedziałem, że stanowię aż taki
despekt dla panienki oczu. Postaram się nie dopuścić więcej, by moja obecność
unieszczęśliwiała panienkę – powiedział, odwracając się na powrót w kierunku
lasu. Joannę zalały nagłe wyrzuty sumienia.
– Przepraszam! Niechże pan poczeka. – Młody
Ostrzalski zatrzymał się, ale jego spojrzenie było pochmurne. – Jak zdrowie?
– Jak widać, mogę już chodzić, ale o kiju.
Do jesieni powinno się wygoić zupełnie – odparł sucho. – A panienka niczego się
nie nauczyła, wciąż po lasach sama biega? Nie zawsze będę mógł przyjść na
ratunek, a już zwłaszcza w tym stanie. – Mówiąc to, skrzywił się, jakby połknął
wyjątkowo dobrze ukiszoną kapustę. Joanna spłoniła się.
– Przepraszam... i dziękuję. – Michał
wpatrywał się w nią bez słowa, jakby poddawał ją wewnętrznym osądom. Im dłużej
to trwało, tym mniej pewnie czuła się dziewczyna, próbując rozpaczliwie znaleźć
temat do rozmowy. W końcu rzuciła to, co jej spłoszony umysł podrzucił jako
pierwsze:
– A jak to robicie, że owce macie takie
zdrowe? – Teraz sama miała okazję powpatrywać się w nieco zbaraniałe oblicze
młodego dziedzica. W świetle dnia, w lesie, wydawał jej się nieco mniej
przerażający i brzydki. Michał dość szybko odzyskał rezon. Można się było nawet
dopatrzyć w jego obliczu oznak radości, która zmieniła jego ponure oblicze nie
do poznania.
– Więc to prawda? Myślałem, że dworują
sobie ze mnie, gdy donieśli, że pozwala się panience na zabawy w rządzenie
dworem. – Kpina, świetnie słyszalna w jego głosie, dogłębnie zraniła dumę
Joanny.
– Nie widzę w tym zabawy, jeno ciężką
pracę, niezbędną, gdy co i rusz dziwnym sposobem a to krowom ktoś szaleju
sypnie, a to na owce mór rzuci.
– Nie wiem, do czego panienka pije, ale
sugeruję nie dawać posłuchu złośliwym plotkom – odparł Michał, znów spochmurniały.
– Pański papa niewiele robi, by je rozwiać.
– Ojciec nie widzi żadnego powodu, by
tłumaczyć się ludziom trwoniącym tak piękny niegdyś majątek. Z dobrego serca
ofiarował wam wykup, by zakończyć tę farsę, ale oczywiście bożejewska duma
raczej każe wam gryźć piach, niż przyznać się do porażki.
– Jak waść śmie... jak... – Z oburzenia
Joannie zabrakło słów.
– O tym właśnie mówię. – Michał
przypatrywał się jej kpiąco.
– Jeszcze zobaczycie, ty i twój ojciec, jak
Bożejewo staje się pierwszym folwarkiem kraju! – wykrzyknęła do głębi poruszona
Joanna, oddychając szybko. Michał tylko wzruszył ramionami i bez słów zniknął
na powrót w zielonej gęstwinie.
0 komentarze:
Prześlij komentarz