Dnie mijały wartko,
czego najlepszym dowodem była rosnąca jak na drożdżach Mestra. Bardzo szybko
dała się poznać jako bezwzględny wróg wszystkich much, komarów i wstążek.
Joanna uwielbiała bawić się z kotką wieczorami, kiedy energia niemal rozsadzała
pręgowane zwierzątko.
Szybko
nadszedł dzień, którego dziewczyna się obawiała. Hiobową wieść przyniosła
Klotylda, stawiając tacę ze śniadaniem na biurku:
– Jak panienka
zje, to prosimy do tkalni, jedwabniki już dojrzały.
– Ale... jest
rano... Alfred miał mnie uczyć – protestowała słabo dziewczyna.
– Madejowa
wszystko z nim ustaliła, proszę się nie martwić.
Joanna
spojrzała tęsknie na jedzenie, ile razy jednak próbowała coś podnieść do ust,
przed oczyma stawały jej tłuste liszki wijące się wśród liści morwy. Uznała, że
lepiej będzie iść tam z pustym żołądkiem... i w rękawiczkach.
Gdy weszła do tkalni,
okazało się, że Madejowa już wszystko przygotowała – na środku pomieszczenia
wrzała woda w wielkim kotle, a dokoła niego ustawiono trzy stołki i przybornik
z pustymi szpulami. Trzeba było zebrać kokony. Kleiły się do palców, ale na
szczęście nie poruszały się już. Joanna podnosząc, starała się myśleć, że tak
naprawdę są to ptasie jajka... lepkie ptasie jajka. Klotylda zbierała jedwab po
drugiej stronie pokoju, a Madejowa odbierała od nich zapełnione koszyki,
wrzucając ich zawartość do kotła. Mieszała w nim miarowo długim kijem, mrucząc
do siebie z zadowoleniem o obfitych zbiorach. Gdy dziewczęta oskubały ostatni
stół, Joanna była pewna, że to wszystko, czego się od niej oczekuje. Kiedy
jednak położyła rękę na klamce, usłyszała:
– Gdzie ona
się wybiera? Toć to dopiero początek. Nie wygłupia się i siada przy kotle.
Joanna
westchnęła ciężko i usiadła posłusznie na stołku, lecz co spojrzała w kocioł,
zbierało jej się na wymioty. Woda nie wrzała już, lecz regularne ruchy kija
przybliżały do powierzchni oślizgłe kokony. Gdy woda ostygła na tyle, by nie
parzyć palców, Madejowa rozdała szpule i wyłowiła po jednym kokonie dla każdej.
Początkowo trudno było znaleźć początek cieniutkiej nici, samo nawijanie zaś
było banalnie proste. Joanna znów oddała się rozmyślaniom, półprzytomnie
kontrolując palce migające pomiędzy pajęczyną przędzy. Kokon robił się coraz
mniejszy i mniejszy, aż w końcu ciemny trupek gąsienicy spadł na kolana
dziewczyny, która poderwała się gwałtownie, nieomal wylewając wodę. Chyboczący
się kocioł złapała Madejowa, a Klotylda pobiegła do wychylonej przez okno
jaśnie panienki, która oddawała właśnie naturze wszystkie posiłki spożyte w
ciągu ostatniego tygodnia.
Gdy dziewczyna
trochę się uspokoiła, Madejowa odczekała dla pewności jeszcze chwilę, po czym
powiedziała:
– Skoro ma
pusty żołądek, może wracać do pracy. Przepłucze sobie usta wodą i siada.
Joanna
wpatrzyła się w nią z niedowierzaniem, trzymając ręce na brzuchu.
– Nie
wytrzeszcza oczu, bo jeszcze jej wypadną. No już, siada i odwija.
– Nie dam
rady... – zaszemrała z rozpaczą dziewczyna.
– Da, da. Jeno
przywyknąć trzeba. – Gospodyni zamieszała w kotle. – To jak z koniem – po upadku trzeba się natychmiast na grzbiet
wdrapać, by nie zachować urazu do końca życia. Jeśli jej to poprawi humor,
niech myśli o tych wszystkich wielkich damach, które chodzą w sukniach z
liszek. Zdaje się, że to mówi co nieco o życiu. Nie ma piękna bez trupów. Czy
coś.
Po wygłoszeniu
tej niezwykle, jak na siebie, filozoficznej tyrady, Madejowa zamilkła na dobre
i wyłowiła kolejne kokony. Joanna odwijała je teraz uważniej. Gdy dochodziła do
larwy, żołądek stukał jej o zęby, lecz z ogromnym wysiłkiem woli powstrzymywała
mdłości. Faktycznie, obrazoburcze myślenie o carycy Aleksandrze Fiodorownie odzianej
w suknie z lepkich, brązowych trupków w
przedziwny sposób pomagało jej poradzić sobie z postawionym przed nią zadaniem.
Do wieczora
zeszło, zanim zapełniły wszystkie szpulki. Madejowa z zadowoleniem wzięła się
pod boki.
– Mówiłam, że
jak się weźmie w garść, to da radę. Jeszcze kilka miesięcy w Bożejewie i
całkiem się zahartuje. Młodzieńcy będą drzwiami i oknami walić, bo zaradna
gospodyni to skarb. Teraz może iść odpocząć, za pół godziny podamy kolację.
– A co z tym?
– spytała dziewczyna, gestem wskazując nierówne motki. Wątpliwości dotyczące
tłumu zalotników zostawiła dla siebie.
– Na razie nic.
Musi podeschnąć i czekać do września. Dopiero we wrześniu będą jagody i orzechy
zdatne do farbowania. Najsamprzód poćwiczy
na lnie i wełnie. Jak pokaże, że ma talent po prababce, dostanie jedwab do
ręki.
Joanna z ulgą
przyjęła chwilę przerwy. Chwyciła ciepłą narzutkę i pobiegła na pola, z
przyjemnością pozwalając wiatrowi targać włosy. Próbowała pozbyć się paskudnego
poczucia, że po całym jej ciele pełzają larwy. Dopiero teraz poczuła, że od
wczoraj nic nie jadła. Głód szarpał jej wnętrzności, gdy przechodziła obok
modrzewiowego zagajnika.
Nagle
usłyszała narastający tętent kopyt. Wielki ogier wypadł zza wiekowych drzew, a
Joanna przypomniała sobie opowieści o diable snute przez Franka. Koń zbliżał
się błyskawicznie, a dziewczyna dopiero teraz dojrzała twarz jeźdźca,
ściągniętą we wrogim grymasie. Gwałtownie odskoczyła do tyłu, krzycząc, lecz
podstępny korzeń uwięził jej stopę. Upadła na ziemię; ból przeszywający
potylicę był ostatnią rzeczą, którą zapamiętała.
* * *
Obudziła ją
potężna migrena. Początkowo nie umiała rozpoznać miejsca, w którym się
znalazła. Spróbowała usiąść, lecz głowę przeszył jej ostry ból. Jęknęła głośno,
czym obudziła kobietę drzemiącą przy łóżku.
– Klotylda? – wyszeptała
Joanna. Pokojowa zerwała się z krzesła.
– Jakie to
szczęście, że panience nic nie jest! – wykrzyknęła, po czym wybiegła z pokoju.
Wróciła po chwili z parującym rosołem i Madejową.
– Ogromnie
martwiliśmy się o panienkę!
– Pić.– Dziewczyna
poczuła, jak pękają jej wysuszone usta. Klotylda ostrożnie uniosła ją do
pozycji siedzącej, unieruchamiając ciężkimi poduchami, a następnie podała kubek
z aromatycznym naparem.
– Rosół do
picia i rosół do jedzenia? – zauważyła Joanna z wysiłkiem.
– Nie marudzi,
tylko ji – zagrzmiała Madejowa. – Co ona sobie
myśli, włóczyć się po polach o zmroku, nikomu nic nie mówiąc, mdląc gdzie
popadnie? Mówiliśmy tyle razy: trzymać się od młodego Ostrzalskiego z daleka. A
ta co robi? Wybiega z domu jak po ogień, po czym przywozi ją ten diabeł
wcielony, jak skórkę bez ducha. Jużem myślała, że ją zamordował. A on tylko
potoczył tymi ślepiami po sieni, szukając bele kogo żywego, i woła „Zabierzcie to ode mnie!”. To! To to na niego powinno się wołać. –
Gospodyni aż się trzęsła z oburzenia.
Joanna
próbowała coś powiedzieć, ale tych kilka rozgrzewających łyków rosołu
skutecznie ją uśpiło. Chwilę jeszcze walczyła z opadającymi powiekami, aż w
końcu osunęła się w ciężki sen.
Następnego
dnia zjadła wszystko, co było na śniadaniowej tacy, ledwo powstrzymując się od
wylizania talerzy. Wydarzenia wczorajszego wieczoru nie dawały jej spokoju. Z
ochotą poszła na nauki do Alfreda w nadziei, że może tym razem coś z niego
wyciągnie.
– Prosiłeś,
bym trzymała się od naszego sąsiada z daleka, a tymczasem on sam na mnie wpada.
Gdyby naprawdę chciał mojej krzywdy, zostawiłby mnie w zagajniku, tymczasem
jednak postarał się, bym trafiła do domu. O co w tym chodzi? Skąd te ostrzeżenia?
– Alfred skrzywił się z wyraźnym niesmakiem.
– Czytała
panienka dzieje rodu? Szczególnie fragmenty poświęcone Ostrzalskim?
– Jak dotąd
tylko jedno zdanie, że zaraza wybiła nasze owce, a ich nie. O to chodzi?
Zazdrościmy im sukcesów? – zdumiała się dziewczyna.
– Obawiam się,
że jest odwrotnie – odparł sucho Alfred – Ile razy próbowaliśmy wznowić
hodowlę, tyle razy dziwny pech niweczył nasze plany. Wszystkie poszlaki
wskazywały na sąsiada, ale nigdy nie byliśmy w stanie mu się nic udowodnić.
Zawsze udawało im się zrzucić podejrzenia na szatańskie moce. Obecny pan
Ostrzalski zaczął się bardzo interesować naszym majątkiem. Kilka razy składał
oferty ojcu panienki, ten jednak zawsze odmawiał. Wydaje mi się, że kiedy
bracia panienki nie wyrazili zainteresowania folwarkiem, sąsiad nabrał nadziei,
że tym razem dopnie swego. Przyjazd panienki pokrzyżował mu plany.
– Myśli
Alfred, że posunąłby się do morderstwa? – spytała cicho, nie mogąc uwierzyć w
to, co właśnie usłyszała. – Przecież gdyby
chciał, mógłby mi poderżnąć gardło w tym zagajniku i zrzucić wszystko na
szatana z legend. – Majordomus ożywił się na te słowa.
– O, słyszała
panienka tę historię? Osobiście uważam, że Ostrzalscy i w tym maczali palce,
ale jak udało im się to sprokurować, przerasta moją wyobraźnię.
– Czy
ktokolwiek próbował z nimi porozmawiać i dowiedzieć się, o co im chodzi? – spytała z głupia frant dziewczyna. Alfred rzucił
jej spojrzenie zarezerwowane zwykle dla wariatów
– Czy panienka
dobrze się czuje? Doszła do siebie po wczorajszym? – zapytał z udawaną troską.
Joanna odpowiedziała spojrzeniem pełnym wyrzutu.
– Alfredzie,
może i jest wiele rzeczy, o których nie mam pojęcia, ale jestem pewna, że od
wymiany słów jeszcze nikt nie umarł. – Majordomus mruknął pod nosem coś, co
brzmiało jak „Hamilton”.
– Nie sądzę,
żeby ktoś chciał mnie wyzwać na pojedynek. Tak czy inaczej muszę go odwiedzić i podziękować za wczorajszą pomoc. – Mina Alfreda wyrażała głęboki sceptycyzm, lecz
wstrzymał się od komentarza. Resztę przedpołudnia poświęcili na omówienie cen
lnu i nakładów potrzebnych do utrzymania pola.
Przy obiedzie
dziewczyna zajrzała do księgi rodu. Irytowało ją, że nie ma tyle czasu na
czytanie co kiedyś, gdy mieszkała w Białymstoku. Znów otworzyła dzieło na
losowej stronie, łamiąc swoje wcześniejsze postanowienia. Tym razem tekst był
pisany niemal wyblakłym, zielonym atramentem, pismem wielce ozdobnym, z
mnóstwem zawijasów.
„Na świętej
Małgorzaty syn ci wyjdzie garbaty” – odczytała z trudem Joanna.
Najwyraźniej trafiła na część poświęconą przepowiedniom i dobrym radom
gospodarskim.
„... Na
świętego Barnaby w pole zagoń swe baby. Na Święty Krzyż owce strzyż. Na
świętego Hieronima to je dyszcz albo go nima... ”
Rozdrażniona
odsunęła księgę od siebie. Zresztą i tak już skończyła jeść. Przejrzała się w
lustrze. Uznała, że jak na jej możliwości nie było najgorzej. Skromna
tabaczkowa suknia harmonizowała z brązem jej oczu. Nie wyglądała na wielką
panią, raczej na zubożałą szlachciankę. Szczęśliwie nie zdawała sobie sprawy z
tego, że to konkretne odzienie postarza ją o przynajmniej dziesięć lat.
Po przeprowadzce
do Bożejewa Joanna odkryła, że bardzo lubi piesze spacery. Kwitnące na
niebiesko pola lnu przywodziły jej na myśl bezkresne morza, które znała tylko z
książek. Ciągnęły się aż po horyzont, a gdy dziewczyna przymykała oczy,
zacierała się granica między łanami a niebem. Zapachy kwiatów upajały ją, gdy
szła w stronę siedziby Ostrzalskich. Stopniowo jednak jej strach przed ludźmi
wypierał wszystkie inne myśli. Co ona mu powie? Jak on ją przyjmie? Co, jeśli
od razu wyrzuci ją za drzwi? Im bliżej było do celu, tym wolniej szła.
Jednak każda
ścieżka kiedyś się kończy, i tak oto Joanna znalazła się przed solidnymi
dębowymi drzwiami, z dość topornie wyrzeźbionym motywem roślinnym. Próbowała
zwalczyć strach i zapukać, lecz ze skamienienia wyrwał ją dopiero skrzekliwy,
męski głos.
– Jak na
służbę, to drugim wejściem. – Joanna drgnęła silnie, dziękując w myślach Bogu,
że udało jej się powstrzymać krzyk i obejrzała się. O łopatę opierał się
przygarbiony, posiwiały mężczyzna o nieprzyjemnym wyrazie twarzy. Przyglądał
się jej z niechęcią.
– Słucham? –
spytała, bo nic innego nie przyszło jej do głowy. Niechęć na obliczu rozmówcy
stała się wyraźniejsza.
– Głucha?
Służba wchodzi tylnym wejściem. Przednie jest dla państwa. Z takim nastawieniem
długo tu nie porobisz.
Kiedy do
Joanny dotarł sens słów parobka, intensywny rumieniec upokorzenia zalał jej
twarz. Zanim jednak zdobyła się na odpowiedź, zza ściany budynku wyszedł
mężczyzna, który nieomal ją wczoraj stratował. Niestety, nie wyglądał na
ucieszonego jej wizytą.
– Czego tu
panna szuka? – spytał, nie siląc się na konwenanse.
– Chciałam
szanownemu sąsiadowi podziękować za wczorajszy ratunek – odparła Joanna, niemal
dusząc się tymi słowami. Oczekiwała zaprosin do środka, lecz nic takiego nie
nastąpiło. Obaj mężczyźni wpatrywali się w nią ponuro. Przedłużająca się cisza
była wprost nieznośna.
– Jeśli tylko
mogę się jakoś odwdzięczyć... – dorzuciła po
chwili dziewczyna. Młody Ostrzalski parsknął nieprzyjemnym śmiechem.
– Nie ma nic,
co mogłaby panna mi dać, czego bym sam nie mógł zrobić. Odejdź. Po prostu
odejdź.
Nie pozostało
nic więcej do powiedzenia. Joanna skinęła głową paniczowi, starannie ignorując
parobka, po czym ruszyła w stronę domu. Czuła się okropnie, w duchu wyrzucała
sobie idiotyczny pomysł nawiązywania więzi z tymi, którzy nią gardzą. Zastanawiało
ją, dlaczego wzbudza niechęć w kompletnie nieznanej jej osobie. Być może młody
pan Ostrzalski nie żywił sympatii do zupełnie nikogo, włączając w to ją i
siebie samego. Nie skrzywdził jej, gdy miał po temu okazję, jednak Joanna
postanowiła zastosować się do rad służby i trzymać się od niego z daleka.
10 komentarze:
Cieszy moje czarne serce, że ktoś ma heroinę bardziej nieogarniętą niż moja... Po pierwsze ta wizyta, a po drugie, osobiście, bym się na te jedwabniki sfochała, strzeliła histerię, albo powiedziała nie i.. nie i tyle ;). Może i dobrze, że Joanna na dodatek nie tupie nóżką, ale asertywności w niej zero.
Młody Ostrzalski może się nie wykazał kulturą, ale miał prawo być zszokowany. I tak wierzę, że w głębi duszy jest wrażliwy i zraniony (jeszcze najlepiej przez swoją eksię), a Joanna pod wpływem jego lof stanie się piękna ;(.
I powinien mieć konflikt z ojcem. Albo niech ojciec umrze, wtedy będzie tró samotny. Najlepiej w podejrzanych okolicznościach. A najlepiej wszystko naraz.
Ty mi przestań spojlerować w komentarzach:>
Spoko, po to tę mameję wywieźli na wieś, coby ją rozsądku nauczyć. W końcu to o pannie rozumnej musi w końcu znaleźć odzwierciedlenie w rzeczywistości...
Ale to są moje przypuszczenia tylko przecież! :D
Ale ta Joasia bez charakteru, co jej każą zrobić, to ta robi. Niech się dziewczyna ogarnie. Mam nadzieję, że szybko się nauczy tego rozsądku, bo przy takim charakterze wróżę jej same kłopoty.
Czekam na rozwój wątku z Ostrzalskim, najlepiej taki rodem z SoLL. Jeszcze jest mhrocznym bucem, ale wierzę, że to jedynie maska skrywająca jego czułą duszę, zranioną przez okrucieństwo świata czy coś w tym stylu. Powinien ze zdumieniem odkryć, że Joanna wdarła się do jego serca, czyniąc w nim spustoszenie i odkrywając głęboko skrywaną wrażliwość i kucyponkowość, i po wielu wewnętrznych walkach i rozterkach (najlepiej z gatunku "nie jestem odpowiednim mężczyzną dla niej i tylko ją skrzywdzę") pogodzić się ze swą loff. I Joasia powinna jeszcze mieć drugiego adoratora, nudnego i poprawnego, który tak naprawdę okaże się bucem i chamem. No. I też uważam, że powinien mieć jakąś mroczną tajemnicę związaną z jego rodziną, jakieś tajemnicze zgony, zaginięcia, skandale, w każdym razie coś, co doda tró. Zła bicz z przeszłości też nie zaszkodzi.
Rodem z SoLL? Tak naprawdę to Tengel zmienno-klaczo-kształtny ?:D
No wiesz, jakieś klątwy rodowe, mroczne tajemnice, sekrety, morderstwa i inne takie. Mnie na klaczołaku nie zależy, nie jestem Ore. :D
"po czym przyjrzała się dziewczynie unosząc binokle do oczu."
Nieujarzmiona Marzycielka ujarzmiła Twego bloga! Skończyłam! "4:43" na zegarze! Mhoho, radość mnie ogarnęła:)
Jedwabniki kontra Joaśka 1:0, Madejowa kontra Joaśka 10000 do koła! Niby buntowniczka, a jednak nie bardzo umie walczyć o swoje, żeby to jej w późniejszym czasie nie odbiło się czkawką.
O, panicz to typ dla mnie, lubię takich - zimny drań:3
Podsumowując: lubię "Pannę z Bożojewa" za:
a) świetną tematykę
b) chociaż odcinki właściwie nie są pełne jakieś akcji, to nie nudzą, nie chce się od nich odejść i rzucić Twego bloga w kąt internetu
c) za to, że jest ładny dla oczka szablon pasujący do historii:3
d) ZA PANICZA!
e) realizm wszystkiego, co możliwe
f) styl
g) risercz:3
No, to się napisać nie napisałam, ale ja nie umiem ładnie komentować, tak jakbym chciała potrafić... Posłodziłam, ale szczerze!^^ Czekam na nowość, dawno nic tu się nie pojawiło, więęęęc... *uśmiecha się* Może niedługo coś wstawisz?:3
Dałoby się wysłać mi mejla z wiadomością czy coś się pojawiło? Jeśli nie, to będę Ci nabijała statystykę :D[nieujarzmiona.marzycielka@gmail.com]
[Pokuszę się o mały spam na końcu, przepraszam! dzikie-anioly.blogspot.com - jeśli miałabyś chwilę i chęci zapraszam:)]
Gaya, o właśnie... gdzie masz SPAMOWNIK, żebym mogła Cię informować o nowej noci? :D
A na co mi spamownik, przeciez odwiedza mnie piec osob na krzyz :P
Marzycielko - dziekuje Ci ogromnie za opinie! Przepraszam, ze dopiero teraz, ale obce goscie w tych progach to nadzwyczajnosc :D Az chyba pojde pisac nowa notke. Na pewno do Ciebie zajrze. Jeszcze raz dziekuje :D
A proszę Cię bardzo, przyjemnie czytało mi się Twoją twórczość, więc przyjemność po mojej stronie!:D
OOO! Czekam więc z niecierpliwością, to byłby miły akcent w te deszczowe dni!:3
Naprawdę nie ma za co!:)
Prześlij komentarz