Odcinek 7

niedziela, 9 czerwca 2013


Dnie mijały wartko, czego najlepszym dowodem była rosnąca jak na drożdżach Mestra. Bardzo szybko dała się poznać jako bezwzględny wróg wszystkich much, komarów i wstążek. Joanna uwielbiała bawić się z kotką wieczorami, kiedy energia niemal rozsadzała pręgowane zwierzątko.
Szybko nadszedł dzień, którego dziewczyna się obawiała. Hiobową wieść przyniosła Klotylda, stawiając tacę ze śniadaniem na biurku:
– Jak panienka zje, to prosimy do tkalni, jedwabniki już dojrzały.
– Ale... jest rano... Alfred miał mnie uczyć protestowała słabo dziewczyna.
– Madejowa wszystko z nim ustaliła, proszę się nie martwić.
Joanna spojrzała tęsknie na jedzenie, ile razy jednak próbowała coś podnieść do ust, przed oczyma stawały jej tłuste liszki wijące się wśród liści morwy. Uznała, że lepiej będzie iść tam z pustym żołądkiem... i w rękawiczkach.
Gdy weszła do tkalni, okazało się, że Madejowa już wszystko przygotowała – na środku pomieszczenia wrzała woda w wielkim kotle, a dokoła niego ustawiono trzy stołki i przybornik z pustymi szpulami. Trzeba było zebrać kokony. Kleiły się do palców, ale na szczęście nie poruszały się już. Joanna podnosząc, starała się myśleć, że tak naprawdę są to ptasie jajka... lepkie ptasie jajka. Klotylda zbierała jedwab po drugiej stronie pokoju, a Madejowa odbierała od nich zapełnione koszyki, wrzucając ich zawartość do kotła. Mieszała w nim miarowo długim kijem, mrucząc do siebie z zadowoleniem o obfitych zbiorach. Gdy dziewczęta oskubały ostatni stół, Joanna była pewna, że to wszystko, czego się od niej oczekuje. Kiedy jednak położyła rękę na klamce, usłyszała:
– Gdzie ona się wybiera? Toć to dopiero początek. Nie wygłupia się i siada przy kotle.
Joanna westchnęła ciężko i usiadła posłusznie na stołku, lecz co spojrzała w kocioł, zbierało jej się na wymioty. Woda nie wrzała już, lecz regularne ruchy kija przybliżały do powierzchni oślizgłe kokony. Gdy woda ostygła na tyle, by nie parzyć palców, Madejowa rozdała szpule i wyłowiła po jednym kokonie dla każdej. Początkowo trudno było znaleźć początek cieniutkiej nici, samo nawijanie zaś było banalnie proste. Joanna znów oddała się rozmyślaniom, półprzytomnie kontrolując palce migające pomiędzy pajęczyną przędzy. Kokon robił się coraz mniejszy i mniejszy, aż w końcu ciemny trupek gąsienicy spadł na kolana dziewczyny, która poderwała się gwałtownie, nieomal wylewając wodę. Chyboczący się kocioł złapała Madejowa, a Klotylda pobiegła do wychylonej przez okno jaśnie panienki, która oddawała właśnie naturze wszystkie posiłki spożyte w ciągu ostatniego tygodnia.
Gdy dziewczyna trochę się uspokoiła, Madejowa odczekała dla pewności jeszcze chwilę, po czym powiedziała:
– Skoro ma pusty żołądek, może wracać do pracy. Przepłucze sobie usta wodą i siada.
Joanna wpatrzyła się w nią z niedowierzaniem, trzymając ręce na brzuchu.
– Nie wytrzeszcza oczu, bo jeszcze jej wypadną. No już, siada i odwija.
– Nie dam rady... – zaszemrała z rozpaczą dziewczyna.
– Da, da. Jeno przywyknąć trzeba. – Gospodyni zamieszała w kotle. – To jak z koniem – po upadku trzeba się natychmiast na grzbiet wdrapać, by nie zachować urazu do końca życia. Jeśli jej to poprawi humor, niech myśli o tych wszystkich wielkich damach, które chodzą w sukniach z liszek. Zdaje się, że to mówi co nieco o życiu. Nie ma piękna bez trupów. Czy coś.
Po wygłoszeniu tej niezwykle, jak na siebie, filozoficznej tyrady, Madejowa zamilkła na dobre i wyłowiła kolejne kokony. Joanna odwijała je teraz uważniej. Gdy dochodziła do larwy, żołądek stukał jej o zęby, lecz z ogromnym wysiłkiem woli powstrzymywała mdłości. Faktycznie, obrazoburcze myślenie o carycy Aleksandrze Fiodorownie odzianej w suknie z lepkich, brązowych trupków w przedziwny sposób pomagało jej poradzić sobie z postawionym przed nią zadaniem.
Do wieczora zeszło, zanim zapełniły wszystkie szpulki. Madejowa z zadowoleniem wzięła się pod boki.
– Mówiłam, że jak się weźmie w garść, to da radę. Jeszcze kilka miesięcy w Bożejewie i całkiem się zahartuje. Młodzieńcy będą drzwiami i oknami walić, bo zaradna gospodyni to skarb. Teraz może iść odpocząć, za pół godziny podamy kolację.
– A co z tym? – spytała dziewczyna, gestem wskazując nierówne motki. Wątpliwości dotyczące tłumu zalotników zostawiła dla siebie.
– Na razie nic. Musi podeschnąć i czekać do września. Dopiero we wrześniu będą jagody i orzechy zdatne do farbowania. Najsamprzód poćwiczy na lnie i wełnie. Jak pokaże, że ma talent po prababce, dostanie jedwab do ręki.
Joanna z ulgą przyjęła chwilę przerwy. Chwyciła ciepłą narzutkę i pobiegła na pola, z przyjemnością pozwalając wiatrowi targać włosy. Próbowała pozbyć się paskudnego poczucia, że po całym jej ciele pełzają larwy. Dopiero teraz poczuła, że od wczoraj nic nie jadła. Głód szarpał jej wnętrzności, gdy przechodziła obok modrzewiowego zagajnika.
Nagle usłyszała narastający tętent kopyt. Wielki ogier wypadł zza wiekowych drzew, a Joanna przypomniała sobie opowieści o diable snute przez Franka. Koń zbliżał się błyskawicznie, a dziewczyna dopiero teraz dojrzała twarz jeźdźca, ściągniętą we wrogim grymasie. Gwałtownie odskoczyła do tyłu, krzycząc, lecz podstępny korzeń uwięził jej stopę. Upadła na ziemię; ból przeszywający potylicę był ostatnią rzeczą, którą zapamiętała.

* * *

Obudziła ją potężna migrena. Początkowo nie umiała rozpoznać miejsca, w którym się znalazła. Spróbowała usiąść, lecz głowę przeszył jej ostry ból. Jęknęła głośno, czym obudziła kobietę drzemiącą przy łóżku.
– Klotylda? – wyszeptała Joanna. Pokojowa zerwała się z krzesła.
– Jakie to szczęście, że panience nic nie jest! – wykrzyknęła, po czym wybiegła z pokoju. Wróciła po chwili z parującym rosołem i Madejową.
– Ogromnie martwiliśmy się o panienkę!
– Pić.– Dziewczyna poczuła, jak pękają jej wysuszone usta. Klotylda ostrożnie uniosła ją do pozycji siedzącej, unieruchamiając ciężkimi poduchami, a następnie podała kubek z aromatycznym naparem.
– Rosół do picia i rosół do jedzenia? – zauważyła Joanna z wysiłkiem.
– Nie marudzi, tylko ji – zagrzmiała Madejowa. Co ona sobie myśli, włóczyć się po polach o zmroku, nikomu nic nie mówiąc, mdląc gdzie popadnie? Mówiliśmy tyle razy: trzymać się od młodego Ostrzalskiego z daleka. A ta co robi? Wybiega z domu jak po ogień, po czym przywozi ją ten diabeł wcielony, jak skórkę bez ducha. Jużem myślała, że ją zamordował. A on tylko potoczył tymi ślepiami po sieni, szukając bele kogo żywego, i woła „Zabierzcie to ode mnie!”. To! To to na niego powinno się wołać. – Gospodyni aż się trzęsła z oburzenia.
Joanna próbowała coś powiedzieć, ale tych kilka rozgrzewających łyków rosołu skutecznie ją uśpiło. Chwilę jeszcze walczyła z opadającymi powiekami, aż w końcu osunęła się w ciężki sen.
Następnego dnia zjadła wszystko, co było na śniadaniowej tacy, ledwo powstrzymując się od wylizania talerzy. Wydarzenia wczorajszego wieczoru nie dawały jej spokoju. Z ochotą poszła na nauki do Alfreda w nadziei, że może tym razem coś z niego wyciągnie.
– Prosiłeś, bym trzymała się od naszego sąsiada z daleka, a tymczasem on sam na mnie wpada. Gdyby naprawdę chciał mojej krzywdy, zostawiłby mnie w zagajniku, tymczasem jednak postarał się, bym trafiła do domu. O co w tym chodzi? Skąd te ostrzeżenia? – Alfred skrzywił się z wyraźnym niesmakiem.
– Czytała panienka dzieje rodu? Szczególnie fragmenty poświęcone Ostrzalskim?
– Jak dotąd tylko jedno zdanie, że zaraza wybiła nasze owce, a ich nie. O to chodzi? Zazdrościmy im sukcesów? – zdumiała się dziewczyna.
– Obawiam się, że jest odwrotnie – odparł sucho Alfred Ile razy próbowaliśmy wznowić hodowlę, tyle razy dziwny pech niweczył nasze plany. Wszystkie poszlaki wskazywały na sąsiada, ale nigdy nie byliśmy w stanie mu się nic udowodnić. Zawsze udawało im się zrzucić podejrzenia na szatańskie moce. Obecny pan Ostrzalski zaczął się bardzo interesować naszym majątkiem. Kilka razy składał oferty ojcu panienki, ten jednak zawsze odmawiał. Wydaje mi się, że kiedy bracia panienki nie wyrazili zainteresowania folwarkiem, sąsiad nabrał nadziei, że tym razem dopnie swego. Przyjazd panienki pokrzyżował mu plany.
– Myśli Alfred, że posunąłby się do morderstwa? – spytała cicho, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszała. – Przecież gdyby chciał, mógłby mi poderżnąć gardło w tym zagajniku i zrzucić wszystko na szatana z legend. – Majordomus ożywił się na te słowa.
– O, słyszała panienka tę historię? Osobiście uważam, że Ostrzalscy i w tym maczali palce, ale jak udało im się to sprokurować, przerasta moją wyobraźnię.
– Czy ktokolwiek próbował z nimi porozmawiać i dowiedzieć się, o co im chodzi? – spytała z głupia frant dziewczyna. Alfred rzucił jej spojrzenie zarezerwowane zwykle dla wariatów
– Czy panienka dobrze się czuje? Doszła do siebie po wczorajszym? – zapytał z udawaną troską. Joanna odpowiedziała spojrzeniem pełnym wyrzutu.
– Alfredzie, może i jest wiele rzeczy, o których nie mam pojęcia, ale jestem pewna, że od wymiany słów jeszcze nikt nie umarł. – Majordomus mruknął pod nosem coś, co brzmiało jak „Hamilton”.
– Nie sądzę, żeby ktoś chciał mnie wyzwać na pojedynek. Tak czy inaczej muszę go odwiedzić i podziękować za wczorajszą pomoc. – Mina Alfreda wyrażała głęboki sceptycyzm, lecz wstrzymał się od komentarza. Resztę przedpołudnia poświęcili na omówienie cen lnu i nakładów potrzebnych do utrzymania pola.
Przy obiedzie dziewczyna zajrzała do księgi rodu. Irytowało ją, że nie ma tyle czasu na czytanie co kiedyś, gdy mieszkała w Białymstoku. Znów otworzyła dzieło na losowej stronie, łamiąc swoje wcześniejsze postanowienia. Tym razem tekst był pisany niemal wyblakłym, zielonym atramentem, pismem wielce ozdobnym, z mnóstwem zawijasów.
„Na świętej Małgorzaty syn ci wyjdzie garbaty” – odczytała z trudem Joanna. Najwyraźniej trafiła na część poświęconą przepowiedniom i dobrym radom gospodarskim.
„... Na świętego Barnaby w pole zagoń swe baby. Na Święty Krzyż owce strzyż. Na świętego Hieronima to je dyszcz albo go nima...
Rozdrażniona odsunęła księgę od siebie. Zresztą i tak już skończyła jeść. Przejrzała się w lustrze. Uznała, że jak na jej możliwości nie było najgorzej. Skromna tabaczkowa suknia harmonizowała z brązem jej oczu. Nie wyglądała na wielką panią, raczej na zubożałą szlachciankę. Szczęśliwie nie zdawała sobie sprawy z tego, że to konkretne odzienie postarza ją o przynajmniej dziesięć lat.
Po przeprowadzce do Bożejewa Joanna odkryła, że bardzo lubi piesze spacery. Kwitnące na niebiesko pola lnu przywodziły jej na myśl bezkresne morza, które znała tylko z książek. Ciągnęły się aż po horyzont, a gdy dziewczyna przymykała oczy, zacierała się granica między łanami a niebem. Zapachy kwiatów upajały ją, gdy szła w stronę siedziby Ostrzalskich. Stopniowo jednak jej strach przed ludźmi wypierał wszystkie inne myśli. Co ona mu powie? Jak on ją przyjmie? Co, jeśli od razu wyrzuci ją za drzwi? Im bliżej było do celu, tym wolniej szła.
Jednak każda ścieżka kiedyś się kończy, i tak oto Joanna znalazła się przed solidnymi dębowymi drzwiami, z dość topornie wyrzeźbionym motywem roślinnym. Próbowała zwalczyć strach i zapukać, lecz ze skamienienia wyrwał ją dopiero skrzekliwy, męski głos.
– Jak na służbę, to drugim wejściem. – Joanna drgnęła silnie, dziękując w myślach Bogu, że udało jej się powstrzymać krzyk i obejrzała się. O łopatę opierał się przygarbiony, posiwiały mężczyzna o nieprzyjemnym wyrazie twarzy. Przyglądał się jej z niechęcią.
– Słucham? – spytała, bo nic innego nie przyszło jej do głowy. Niechęć na obliczu rozmówcy stała się wyraźniejsza.
– Głucha? Służba wchodzi tylnym wejściem. Przednie jest dla państwa. Z takim nastawieniem długo tu nie porobisz.
Kiedy do Joanny dotarł sens słów parobka, intensywny rumieniec upokorzenia zalał jej twarz. Zanim jednak zdobyła się na odpowiedź, zza ściany budynku wyszedł mężczyzna, który nieomal ją wczoraj stratował. Niestety, nie wyglądał na ucieszonego jej wizytą.
– Czego tu panna szuka? – spytał, nie siląc się na konwenanse.
– Chciałam szanownemu sąsiadowi podziękować za wczorajszy ratunek – odparła Joanna, niemal dusząc się tymi słowami. Oczekiwała zaprosin do środka, lecz nic takiego nie nastąpiło. Obaj mężczyźni wpatrywali się w nią ponuro. Przedłużająca się cisza była wprost nieznośna.
– Jeśli tylko mogę się jakoś odwdzięczyć... – dorzuciła po chwili dziewczyna. Młody Ostrzalski parsknął nieprzyjemnym śmiechem.
– Nie ma nic, co  mogłaby panna mi dać, czego bym sam nie mógł zrobić. Odejdź. Po prostu odejdź.
Nie pozostało nic więcej do powiedzenia. Joanna skinęła głową paniczowi, starannie ignorując parobka, po czym ruszyła w stronę domu. Czuła się okropnie, w duchu wyrzucała sobie idiotyczny pomysł nawiązywania więzi z tymi, którzy nią gardzą. Zastanawiało ją, dlaczego wzbudza niechęć w kompletnie nieznanej jej osobie. Być może młody pan Ostrzalski nie żywił sympatii do zupełnie nikogo, włączając w to ją i siebie samego. Nie skrzywdził jej, gdy miał po temu okazję, jednak Joanna postanowiła zastosować się do rad służby i trzymać się od niego z daleka.

10 komentarze:

Leleth pisze...

Cieszy moje czarne serce, że ktoś ma heroinę bardziej nieogarniętą niż moja... Po pierwsze ta wizyta, a po drugie, osobiście, bym się na te jedwabniki sfochała, strzeliła histerię, albo powiedziała nie i.. nie i tyle ;). Może i dobrze, że Joanna na dodatek nie tupie nóżką, ale asertywności w niej zero.
Młody Ostrzalski może się nie wykazał kulturą, ale miał prawo być zszokowany. I tak wierzę, że w głębi duszy jest wrażliwy i zraniony (jeszcze najlepiej przez swoją eksię), a Joanna pod wpływem jego lof stanie się piękna ;(.
I powinien mieć konflikt z ojcem. Albo niech ojciec umrze, wtedy będzie tró samotny. Najlepiej w podejrzanych okolicznościach. A najlepiej wszystko naraz.

Gayaruthiel pisze...

Ty mi przestań spojlerować w komentarzach:>

Spoko, po to tę mameję wywieźli na wieś, coby ją rozsądku nauczyć. W końcu to o pannie rozumnej musi w końcu znaleźć odzwierciedlenie w rzeczywistości...

Leleth pisze...

Ale to są moje przypuszczenia tylko przecież! :D

Lawinia pisze...

Ale ta Joasia bez charakteru, co jej każą zrobić, to ta robi. Niech się dziewczyna ogarnie. Mam nadzieję, że szybko się nauczy tego rozsądku, bo przy takim charakterze wróżę jej same kłopoty.
Czekam na rozwój wątku z Ostrzalskim, najlepiej taki rodem z SoLL. Jeszcze jest mhrocznym bucem, ale wierzę, że to jedynie maska skrywająca jego czułą duszę, zranioną przez okrucieństwo świata czy coś w tym stylu. Powinien ze zdumieniem odkryć, że Joanna wdarła się do jego serca, czyniąc w nim spustoszenie i odkrywając głęboko skrywaną wrażliwość i kucyponkowość, i po wielu wewnętrznych walkach i rozterkach (najlepiej z gatunku "nie jestem odpowiednim mężczyzną dla niej i tylko ją skrzywdzę") pogodzić się ze swą loff. I Joasia powinna jeszcze mieć drugiego adoratora, nudnego i poprawnego, który tak naprawdę okaże się bucem i chamem. No. I też uważam, że powinien mieć jakąś mroczną tajemnicę związaną z jego rodziną, jakieś tajemnicze zgony, zaginięcia, skandale, w każdym razie coś, co doda tró. Zła bicz z przeszłości też nie zaszkodzi.

Gayaruthiel pisze...

Rodem z SoLL? Tak naprawdę to Tengel zmienno-klaczo-kształtny ?:D

Lawinia pisze...

No wiesz, jakieś klątwy rodowe, mroczne tajemnice, sekrety, morderstwa i inne takie. Mnie na klaczołaku nie zależy, nie jestem Ore. :D

Matylda pisze...

"po czym przyjrzała się dziewczynie unosząc binokle do oczu."
Nieujarzmiona Marzycielka ujarzmiła Twego bloga! Skończyłam! "4:43" na zegarze! Mhoho, radość mnie ogarnęła:)
Jedwabniki kontra Joaśka 1:0, Madejowa kontra Joaśka 10000 do koła! Niby buntowniczka, a jednak nie bardzo umie walczyć o swoje, żeby to jej w późniejszym czasie nie odbiło się czkawką.
O, panicz to typ dla mnie, lubię takich - zimny drań:3
Podsumowując: lubię "Pannę z Bożojewa" za:
a) świetną tematykę
b) chociaż odcinki właściwie nie są pełne jakieś akcji, to nie nudzą, nie chce się od nich odejść i rzucić Twego bloga w kąt internetu
c) za to, że jest ładny dla oczka szablon pasujący do historii:3
d) ZA PANICZA!
e) realizm wszystkiego, co możliwe
f) styl
g) risercz:3
No, to się napisać nie napisałam, ale ja nie umiem ładnie komentować, tak jakbym chciała potrafić... Posłodziłam, ale szczerze!^^ Czekam na nowość, dawno nic tu się nie pojawiło, więęęęc... *uśmiecha się* Może niedługo coś wstawisz?:3
Dałoby się wysłać mi mejla z wiadomością czy coś się pojawiło? Jeśli nie, to będę Ci nabijała statystykę :D[nieujarzmiona.marzycielka@gmail.com]

[Pokuszę się o mały spam na końcu, przepraszam! dzikie-anioly.blogspot.com - jeśli miałabyś chwilę i chęci zapraszam:)]

Leleth pisze...

Gaya, o właśnie... gdzie masz SPAMOWNIK, żebym mogła Cię informować o nowej noci? :D

Gayaruthiel pisze...

A na co mi spamownik, przeciez odwiedza mnie piec osob na krzyz :P

Marzycielko - dziekuje Ci ogromnie za opinie! Przepraszam, ze dopiero teraz, ale obce goscie w tych progach to nadzwyczajnosc :D Az chyba pojde pisac nowa notke. Na pewno do Ciebie zajrze. Jeszcze raz dziekuje :D

Matylda pisze...

A proszę Cię bardzo, przyjemnie czytało mi się Twoją twórczość, więc przyjemność po mojej stronie!:D

OOO! Czekam więc z niecierpliwością, to byłby miły akcent w te deszczowe dni!:3

Naprawdę nie ma za co!:)

Prześlij komentarz