Odcinek 11

poniedziałek, 11 listopada 2013

Mimo szczerych chęci Joanny, wizyta u hrabiny wciąż się odwlekała. W Bożejewie było mnóstwo rzeczy do zrobienia, a dzięki współpracy Madejowej i Alfreda dziewczyna była zmuszona do brania udziału w większości z nich. Nawet zbierania lnu jej nie podarowano, bo w tej pracy każda para rąk była na wagę złota. Madejowa dopilnowała jedynie, by jaśnie panienka zawsze nosiła rękawice i kapelusz słomiany, by jasności płci swej przedwcześnie nie utracić. Szła więc Joanna w pole od rana do nocy i rwała badyl po badylu dzień po dniu, bo złośliwa roślina nie miała zamiaru dojrzeć równocześnie na całym polu. Uzbierane plony ustawiała w daszki, tworząc niskie, długie namioty, ku ogromnej radości kotki, która biegała nowopowstałymi tunelami, łowiąc przerażone myszy. Kiedy wreszcie przyszedł czas, by dać lnowi schnąć aż do października, dziedziczka myślała, że będzie mieć wreszcie dzień wolny dla siebie, lecz wtedy właśnie Madejowa wysłała ją z Klodzią na bagna, by nazbierały marzanki do farbowania tkanin. Początkowo poirytowana Joanna nie żałowała ostatecznie tej zmiany, gdyż Klotylda okazała się .zadziwiająco wdzięczną towarzyszką spaceru. Pośród ludzi milcząca, w cztery oczy otwierała się, opowiadając o każdej roślinie, którą mijały, podając ich nazwy i kilka anegdotek dla równego rachunku. Dziedziczka słuchała zafascynowana, mając wrażenie, że obcuje z żywą encyklopedią. Podczas zbierania kłącza pokojówka zrobiła jej wykład o grzybach i ich właściwościach, przez co Joannie zrobiło się najpierw gorąco, potem zimno, a potem zwyczajnie głupio.


Wreszcie przyszedł dzień wielkiego farbowania. Wlano wodę do wielkich miedzianych kotłów i gotowano zaprawioną wcześniej ałunem przędzę jedwabną wraz z barwnikami. Bezustannie pilnować trzeba było, by wywar nie zawrzał i co chwilę mieszać, by cała przędza równo farbę wchłonęła. Kiedy wreszcie kolorowe zwoje jedwabiu zawisły na sznurach, schnąc na słońcu i wietrze, Joanna szybko pchnęła gońca do hrabiny Tradóchowskiej z pytaniem, czy może wprosić się jutro z wizytą. Entuzjastyczną odpowiedź otrzymała jeszcze tego samego dnia, poinformowała więc o wszystkim Madejową. Przemknęło jej przez głowę, że musiała niezauważalnie przywyknąć do rytmu swojego nowego domu, by nie zastanawiać się, jakim sposobem jaśnie panienka musi opowiadać się z każdego ruchu służbie. Tymczasem jednak miała pół dnia jeszcze dla siebie, postanowiła więc zajrzeć do tkalni. Usiadła przy krosnach i popatrzyła na nie niepewnie. Zupełnie nie rozumiała, jak powinna obsłużyć to przerażające urządzenie. Poczekała chwilę, by wstąpił w nią duch świętej pamięci prababki, ale kiedy nic takiego nastąpiło, poszła poradzić się Klodzi.
Klodzia popatrzyła na krosna, a następnie na Joannę i również westchnęła.
– Niech panienka poczeka – powiedziała i wyszła. Joanna przysiadła przy jednym z długich stołów, uprzątniętych już teraz z odrażających larw. Z zamyślenia wyrwał ją dopiero powrót pokojówki.
– Myślę, że najlepiej będzie zacząć od tego – powiedziała Klodzia, stawiając na stole miniaturową wersję sprzętu tkackiego. – Kiedy byłam mała, robiłam na tym szaliki dla całej rodziny. Mamy dużo szczęścia, że mole nie zjadły wełny po panienki prababce. Powinno jej w sam raz wystarczyć na naukę – Mówiąc to, z sapnięciem przysunęła wór pełen kolorowych motków – Niech panienka wybierze kolory, które jej się podobają.
Joanna z zainteresowaniem zajrzała do wielgachnego wora. Motki różniły się prawie wszystkim – miękkością, kolorem, rozmiarami, a także ilością wełny tego samego rodzaju. Ostatecznie wybrała sobie różne odcienie zieleni i brązu, pasujące do zbliżającej się szybko jesieni. Klodzia wyjaśniła jej, czym się różni wątek od osnowy, po czym założyła pierwsze nici na krosna. Joanna z podziwem patrzyła na zręczne ruchy rąk pokojówki, która ani razu nie zaplątała się w rosnącej ilości kolorowych sznurków. Kiedy skończyła, maszyna wyglądała trochę jak harfa, i Joanna mimowolnie pomyślała, że oto poniesie kolejną klęskę w starciu z „prawdziwym życiem”, gdyż nie sądziła, by harfa była prostsza w obsłudze od klawikordu.
Okazało się jednak rychło, że dziedziczka szybko przyswaja sobie tajniki przeprowadzania czółenka pomiędzy włóknami, i już po kilku chwilach z zapamiętaniem tkała swój pierwszy szal, zapominając o bożym świecie. Nie usłyszała, kiedy Klotylda po cichu wyszła z pokoju, nie usłyszała Madejowej zakradającej się na palcach, by rzucić okiem ponad jej ramieniem. Nie widziała więc zatem zaskakująco przyjaznego uśmiechu rozlewającego się po twarzy gospodyni.
Kiedy wreszcie skończyła jej się włóczka, Joanna ze zdumieniem zorientowała się, że zmrok dawno zapadł, a ona ledwo co widzi, co robi w blasku świecy. Zgodnie z instrukcjami przekazanymi przez Klotyldę odcięła pasma wełny i pozawiązywała je na zgrabne supły. Wzięła szal w ręce i przyglądała mu się, zdumiona, że była w stanie sama zrobić coś tak… praktycznego. Szal był miękki i tylko trochę krzywy, wszystkie niedociągnięcia zamaskowane jednak zostały przez współgrające pięknie barwy. Może jednak nie była tak całkiem bezużyteczna i odziedziczyła jakieś dobre cechy po przodkach…?


Następnego dnia zjadła śniadanie, wpatrując się podejrzliwie w Madejową, która, wyraźnie rozanielona, milcząc, pracowała przy kuchni. Całe to samozadowolenie wydawało się Joannie nieco nienaturalne, zwłaszcza że ostatnio kucharka nie miała zbyt wielu powodów do radości, ale ostatecznie dziewczyna postanowiła nie pytać i cieszyć się tą nagłą zmianą frontu. Przebierając się w strój podróżny, przyjrzała się ponownie dziełu swoich rąk. W świetle dziennym szal podobał jej się jeszcze bardziej niż przy świecy. Uśmiechnęła się, owijając sobie nim szyję, i ruszyła do drzwi.
Podróż czortopchajką minęła jej szybko, dziewczyna była na tyle zajęta obmyślaniem pytań, by nie zwracać uwagi na niewygody w rozchybotanym pojeździe.
Hrabina wyglądała tak, jakby od ostatniej wizyty Joanny nie minęło nawet pięć minut. Siedziała dokładnie w tym samym miejscu, w dokładnie tym samym stroju. Może tylko ciekawość w jej wzroku zastąpiła sympatia.
– Witaj, drogie dziecko! Chodzą słuchy, że rozpoczęłaś eksperymentalną hodowlę dzików, a kawalerowie gotowi są usiec choćby smoka, by tylko włos ci z głowy nie spadł. Usiądź, proszę, i opowiedz mi wszystko porządnie, bo w wieści na twój temat krążące nijak nie mogę uwierzyć. Osobliwie smok budzi moje potężne wątpliwości. – Kiedy stropiona Joanna usiadła przy stoliku, Stefcia natychmiast wniosła herbatę z dzikich róż w porcelanowym imbryku oraz całą paterę pasztecików. Spełniwszy gospodarskie obowiązki, usiadła pod ścianą w pewnym oddaleniu, pozorując pełne skupienie na ręcznej robótce, Joanna zaś oczyma wyobraźni widziała, jak uszy służki urastają do ogromnych rozmiarów. Zwróciła zmartwione spojrzenie na hrabinę, która zachichotała radośnie i klasnęła w ręce niczym mała dziewczynka.
– Oho, czyżby jednak w tych fantastycznych opowieściach tkwiło ziarno prawdy? Stefcią się nie przejmuj, jeśli wyprosimy ją z pokoju, natychmiast zacznie podsłuchiwać pod drzwiami, a po tym strasznie ją w krzyżu strzyka, w końcu nie jest już pierwszej młodości. Naplotkować też nie ma komu, bo we dwie tu siedzimy, a zresztą, żadne jej plotki nie będą gorsze od tych, co już krążą po wsi. Opowiadaj!
    Joanna westchnęła ciężko, po czym zaczęła mówić. Pani Tradóchowska kilkukrotnie ocierała sobie łzy uciechy z oczu, na końcu jednak spoważniała.
    – Myślę, drogie dziecko, że Bożejewo potrzebowowało twojej wizyty. Nie wiem tylko, po kim odziedziczyłaś ten charakter, bo twoi rodzice byli daleko bardziej stateczni… – Joanna bez namysłu wykorzystała nadarzającą się okazję.
– Jaki mój ojciec był za młodu? Znała go pani dobrze, prawda? Dlaczego Madejowa jest taka… taka…
– Nieznośna?
– Rozstawia wszystkich po kątach.
– Twoi przodkowie mieli skłonność do podejmowania złych decyzji. Twój ojciec, niestety, nie był wyjątkiem. – Hrabina popatrzyła przez monokl na słuchającą pilnie dziewczynę – Nie wiem, czy powinnam ci to wszystko mówić, skoro twój ojciec wolał milczeć, ale już dawno przestałam wierzyć w słuszność jego osądów. No i po coś cię tutaj przysłał, musiał wiedzieć, że prędzej czy później dojdzie do naszego spotkania.
– Nie rozumiem. – Joanna zmarszczyła brwi. – Myślałam, że rodzice wysłali mnie tu, bym czegoś się wreszcie nauczyła? Byłam dla nich ogromnym rozczarowaniem… – Hrabina parsknęła gniewnie, przerywając dziewczynie bezceremonialnie.
– Kto pozwolił ci uwierzyć w takie głupstwa? To pewnie ta gęś… – Tu hrabina urwała gwałtownie, reflektując się nieco. – Drogie dziecko, twój ojciec wysłał cię tu dla twojego dobra. Wiesz cokolwiek o polityce, o tym, co się dzieje teraz na świecie? – Joanna pokręciła głową
– Rodzice zawsze mówili, że nie powinno mnie to interesować.
– Znając historię twojej rodziny, nie były to czcze słowa, ale teraz chyba już przyszedł czas najwyższy, byś zaczęła się nieco lepiej orientować. Twój ojciec działał aktywnie przeciwko carowi, a choć jego działania przyrównać można do mrówki kąsającej tygrysa, poplecznicy caratu pilnie patrzą mu na ręce. Gdy zaczeły sie aresztowania współpracowników Ludwika, wpadł w panikę, nie mógł jednak wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, które natychmiast rzuciłyby na niego podejrzenia. Twoje rodzeństwo w nowych związkach małżeńskich jest raczej bezpieczne, ciebie zaś najlepiej było wysłać na wieś, szczególnie, iż nie budzi to raczej dużego zdziwienia, zwłaszcza w zestawieniu z twoimi niecodziennymi rozrywkami – mówiąc to, hrabina puściła perskie oko ku oszołomionej dziewczynie.
– Ale… Papa…? Nie miałam pojęcia…
– Na tym polega konspiracja, drogie dziecko.
– No dobrze, a jak do tego wszystkiego pasuje Madejowa? Też knuje spiski? – spytała Joanna z niedowierzaniem. Do postaci kucharki o wiele bardziej pasowała jej brutalna siła niż podstępne knucie. Hrabina zachichotała
– Nie, Madejowa nie spiskuje, za co car powinien codziennie wznosić modły dziękczynne w swojej cerkwi. Myślę, że łatwiej byłoby mu zatrzymać pułk wojska, niż rozsierdzoną Madejową. Wiesz cokolwiek o swoich dziadkach po mieczu?
– Nie, papa nigdy nic nie wspominał, a ja nie miałam powodu dociekać. Rodzice nie zwykli mi się zwierzać ze swoich przeżyć, ani wspominać przeszłości. Szczerze mówiąc, w ogóle nie zwykli ze mną rozmawiać… oprócz, rzecz jasna, wydawania poleceń. – Przyznała Joanna z zawstydzeniem.
– Nie płoń się, dziecko, nie twoja wina, że chowano cię pod kloszem. Twój dziadek… Nie, musimy się cofnąć jeszcze dalej. Twój pradziad, Jan Bożejewski, walczył przeciwko królowi i zginął pod Białymstokiem, roku pańskiego tysiąc siedemset sześdziesiątego dziewiątego. Jego ojciec, Onufry, padł na apopleksję, kiedy posłaniec dowiózł mu wieści. Jan osierocił małego synka, którego wychowywała jego żona, Marianna. Biedna kobieta, popadła w szaleństwo po śmierci męża. Wychowywała synka zupełnie sama, a jedyne chwile spokoju – bo szczęścia nie zaznała już nigdy – odczuwała przy swoich krosnach. Kiedy jeszcze byłam panienką, widywałam ją w kościele – kilkanaście lat później ujrzałam ją znów, gdy przyjechałam odwiedzić rodziców – powiadam ci, to jak zobaczyć ducha. Osiwiała, oczy jej się zapadły, a twarz nabrała niezwykłej surowości. Widziałam, że nie tylko ja czuję się nieswojo, patrząc na nią, a przecież wszyscy inni mieli czas, by się oswoić z jej przemianą. Współczułam jej ogromnie, ale jeszcze bardziej współczułam Henrykowi. Widzisz, Marianna obwiniała Stanisława Augusta o śmierć męża, mawiała, że król niszczy kraj, i że nie powinno mu to ujść na sucho. I o ile towarzystwo z pobłażaniem przyjmowało bredzenie oszalałej z bólu wdowy, o tyle te same słowa w ustach młodego dziedzica nie spotykały się z ciepłym przyjęciem, jak możesz sobie wyobrazić.
W osiemdziesiątym czwartym do Białegostoku zawitał król, by świętować imieniny swojej siostry, Izabeli Branickiej. Wyprawiono ogromny bal, zaproszono całą okoliczną szlachtę. Mimo iż bardzo chciał, Henryk nie mógł odmówić, nie odmawia się przecież królowi. Poszedł, ale wszyscy szydzili z niego i jego zapiekłości. Henryk uniósł się gniewem, ale miał choć na tyle rozsądku, by nie wszczynać burd na balu. Wyszedł wściekły już po godzinie, o czym rzecz jasna natychmiast doniesiono Stanisławowi Augustowi. Król, o dziwo, nie żywił urazy – może nie przejmował się zachowaniem jakiegoś szlachcica z zaścianka, a może po prostu bożejewscy mężczyźni mają więcej szczęścia niż rozumu.
Mimo iż nikt nie mówił tego głośno, Henryka uważano za zdrajcę i Marianna za nic nie mogła znaleźć dla niego małżonki. Henryk sam nie próbował nikogo szukać, zresztą, polegał we wszystkim na zdaniu szanownej matki. W osiemdziesiątym dziewiątym wybuchła epidemia ospy, wiele dzieci umarło, jeszcze więcej nie odzyskało nigdy pełnej sprawności. Jednym z takich dzieci była Eulalia. Jej rodzice gotowi byli przymknąć oko na poglądy Henryka, gdyż nikt inny nie zechciałby tak oszpeconej oblubienicy, zwłaszcza że nie mogła się też pochwalić posagiem. Ku zaskoczeniu wszystkich, Eulalia zaszła jednak w ciążę, niemal od razu po ślubie, jednak nie przeżyła porodu. Henryk chciał, tak jak wcześniej jego matka, wychowywać swojego syna samemu, ale szybko poczuł, że nie jest w stanie temu podołać. Zupełnie nie potrafił poradzić sobie z małym dzieckiem. Wtedy zatrudnił Madejową jako mamkę i piastunkę, spodobało mu się jej zdrowe i rozsądne podejście do życia. Madejowa zaś nie dyskutowała w ogóle na poglądy polityczne, więc nie mieli powodów, by skakać sobie do oczu.
W dziewięćdziesiątym czwartym Henryk o mało nie dołączył do Kościuszki, ale Madejowej udało się go jakoś przekonać, by został w domu, zwłaszcza, że Ludwik miał wtedy tylko trzy lata. Henryk dał się przekonać, że dziecko go potrzebuje, choć zżymał się wielce na brak działania. Podsyłał powstańcom konie i żywność, co poważnie nadszarpnęło bożejewski budżet. Rok później Białystok trafił pod pruski zabór. Możesz sobie wyobrazić, jak zostalo to przyjęte w twojej rodzinie… Marianna popełniła samobójstwo, Henryk też był tego bliski. Nie wiedział, co począć, gdy zabrakło matki, która zawsze mówiła mu, co ma robić. Po raz kolejny to Madejowa przemówiła mu do rozumu, choć miała na niego coraz mniejszy wpływ. Henryk zaciął się w sobie, nie można było zupełnie do niego dotrzeć. Kiedy Izabela Branicka sprzedała miasto Prusom, Henryk upił się jak zwierzę, po raz pierwszy w życiu. Szalał z rozpaczy po domu, pytał, kiedy wreszcie to przeklęte dziecko dorośnie, a on będzie mógł oddać życie za ojczyznę. Możesz sobie wyobrazić, jak czuł się mały Ludwik, wysłuchując tego wszystkiego.
W tysiąc osiemset dwunastym Henryk wreszcie doczekał się spełnienia marzeń – rzucił się jak szalony w wir walki. Nie wiem, ilu usiekł, zanim zginął, ale jestem pewna, że zaznał wreszcie upragnionego spokoju.
W każdym razie widzisz teraz, skąd biorą się u twojego ojca te szalone, bogoojczyźniane zapędy – Madejowej udało się wpoić mu nieco rozsądku, ale to, czego się nasłuchał u ojca i babki głęboko wpisało się w jego osobowość. Pamiętając szaleństwo własnego dzieciństwa, chronił przed tym wszystkie swoje dzieci, nie mógł sobie jednak odmówić działania na rzecz ojczyzny. – Hrabinie zaschło w gardle i sięgnęła po wystygłą już dawno herbatę. Joanna siedziała oniemiała, bo choć spodziewała się usłyszeć kilka ciekawostek i może skandalików, nie była przygotowana na tak mroczne historie.
– A matka…? Myśli pani, że matka wie coś o tym?
– Nie wiem, drogie dziecko. Nigdy nie udało mi się zaprzyjaźnić z twoją matką. Ona obawiała się sympatii, która łączyła mnie z twoim ojcem – choć doprawdy, była to obawa zupełnie irracjonalna. Ja zaś nigdy nie mogłam zrozumieć jej przywiązania do pozorów i etykiety. Dopięła swego, po ślubie Ludwik zaprzestał wizyt, a i listy pisał coraz rzadziej i coraz pełniejsze pustych frazesów. – Hrabina wyjrzała z zamyśleniem przez okno, za którym słońce powoli chyliło się ku horyzontowi, barwiąc ogród pomarańczowymi plamami. Otrząsnęła się jak kotka – Drogie dziecko, kiedyś zagadam cię na śmierć! Nie możesz pozwalać starej kobiecie na tak długie monologi! Zobacz, zaraz będzie zmierzchać, jak tak dalej pójdzie, Madejowa zamknie cię w pokoju, byś zachowywała się jak na panienkę z dobrego domu przystało! – Uśmiechnęła się do dziewczyny życzliwie. – Pamiętaj, by odwiedzić mnie znowu, rozpraszasz nudę mojej wdowiej egzystencji.
Joanna żarliwie złożyła solenną przysięgę powrotu przy najbliższej wolnej okazji. Dowiedziała się dziś tak wiele, że musiała poukładać sobie to jakoś w głowie. To dlatego jest na wygnaniu? Jak mogła nie zauważyć dodatkowych działań ojca? Ale czy kiedykolwiek tak naprawdę przyglądała się temu, co on robi? Nie, żyła z dnia na dzień, poruszając się jak we mgle. Dopiero teraz wreszcie mgła zaczęła opadać, a Joanna czuła, że niebawem będzie musiała wziąć sprawy w swoje ręce.

10 komentarze:

Claudinella pisze...

O, czyli Joannę jednak rodzice kochają :O

Gayaruthiel pisze...

Na swoj sposob... :D No i mam nadzieje, ze rozwialam juz watpliwosci dotyczace krola.

Btw, dorzucilam nowa strone do spisu tresci, "dodatki", ze sie tak pochwale :) Bedzie sie rozwijac wraz z opowiadaniem.

Delta pisze...

Podoba mi się to, że Joanna tak jakby... dorasta? Przestaje być takim trzymanym pod kloszem dzieckiem przynajmniej. Podobała mi się scena z tkaniem szalika. Była jakaś taka pokrzepiająca.
Btw. "[...] przez co Joannie zrobiło się najpierw gorąco, potem zimno, a potem zwyczajnie głupio." rozbawiło mnie strasznie :D
Historię rodziny też przeczytałam z przyjemnością, choć moja awersja do historii w ogólności niestety daje się we znaki. Mam wrażenie, że sporo ciekawostek mi umknęło :<
Życzę weny!

Gayaruthiel pisze...

Czas najwyzszy ;D Ciekawa jestem na ile mi sie uda opisać jej przemianę z niewypierzonego kuraka w ogarniętą kokoszkę. Fajnie, że szalik ci się podobał, bo zawsze się martwię, że te sceny wychodzą mi drętwo :P

A co do historii rodziny i historii kraju, zdradzę ci straszny sekret - kompletnie jej nie ogarniam :P Zbieram sobie kalendariumy zeby wiedziec co sie kiedy dzialo w rzeczywistosci, zestawiam to z drzewem genealogicznym, latam jedno z drugim i natychmiast wszystko, czego sie dowiedzialam, wyparowuje mi z głowy - to koszmarnie frustrujące :P Tak wiec to umykanie moze byc efektem mojej nieudolnosci.

Leleth pisze...

Kiedy next? ^^

Dafne pisze...

Witaj. Twój blog został przeniesiony do
Eucliwood Hellscythe-senpai, która zajmie się nim od razu (Drina miała długą kolejkę). Pozdrawiam. (Shiibuya)

Anonimowy pisze...

Witam! W imieniu swoim i całej Załogi ocenialni Shiibuya z przyjemnością informuję, że właśnie ukazała się ocena Twojego bloga. Pozdrawiam i życzę miłego dnia z nadzieją, że docenisz moją pracę i kulturalnie skomentujesz recenzję.

Dafne pisze...

Witam!
W imieniu swoim i całej Załogi ocenialni Shiibuya z przyjemnością informuję, że Twój blog znalazł się na pierwszej pozycji w ramce "Najwyżej ocenione". Gratulujemy!

Gayaruthiel pisze...

Dziekuje za informacje! :)

Dagmara Fafińska pisze...

Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

Prześlij komentarz